Nie jestem fanką - nawet taką kanapową - wspinaczki wysokogórskiej, ale powieść Simmonsa przeczytałam z przyjemnością. Od razu jednak uprzedzam, że mimo "horrorowej" i przyciągającej wzrok okładki książka za bardzo nie straszy, a dreszcze można owszem mieć przy niej często, ale to z powodu licznych i sugestywnych opisów zimna, głównego, obok problemów z oddychaniem, wroga alpinistów atakujących ośmiotysięczniki. Przez moment autor zwodzi czytelnika, dając mu nadzieję na bliskie spotkanie bohaterów z yeti, ale akcja szybko skręca w stronę thrillera, a yeti... no cóż, akurat pewnie był zajęty czym innym.
Powieść jest opasła i czyta się ją powoli, wręcz mozolnie, co tutaj - uwaga! - nie jest zarzutem. Autor drobiazgowo odtworzył realia wypraw wysokogórskich, szczególnie tych z lat dwudziestych XX wieku, pokazał techniczne innowacje ułatwiające wspinaczkę i umożliwiające przeżycie w zimnie i rozrzedzonym powietrzu, opisał organizację takiej ekspedycji. I ta szczegółowość opisu w jakiś sposób oddaje mozół będący udziałem uczestników wyprawy, długie dni spędzone na przygotowaniach, zbieranie ekwipunku i zapasów, a potem zakładanie kolejnych obozów, przenoszenie sprzętu coraz wyżej, schodzenie, wchodzenie, schodzenie znowu... Chwilami jest to wręcz męczące w czytaniu, ale paradoksalnie uświadamia, że zdobywanie najwyższych szczytów świata jest przede wszystkim niewiarygodnie ciężką pracą. Ciężką i niebezpieczną, bo góry nie wybaczają nawet drobnych błędów. I kończysz jako zamarznięte zwłoki, pokawałkowane przy upadku na skały lub nadjedzone przez ptaki, które może kiedyś ktoś odnajdzie, a może nie. Ciało George'a Mallory'ego, które odnajdują fikcyjni bohaterowie powieści, w rzeczywistości odnaleziono w 1999 r., czyli, bagatelka, 75 lat po jego śmierci. (Z przeczytanego kiedyś reportażu dowiedziałam się zresztą, że szczątki niektórych himalaistów, tkwiące w tak niedostępnych miejscach na zboczach Everestu, że nie można ich ani zabrać, ani pochować, służą wręcz jako punkty orientacyjne kolejnym śmiałkom - upiorne).
Tematem powieści jest fikcyjna wyprawa ratunkowa z 1925 r., mająca odszukać zaginionych na Evereście wspinaczy, a właściwie, co z góry zakładają jej uczestnicy, raczej ich ciał, i ustalenie, co się z nimi stało. Simmons zręcznie splata jednak fabułę z rzeczywistością, wykorzystując istniejące relacje o brytyjskich wyprawach z lat dwudziestych, a zwłaszcza ostatniej, tragicznej ekspedycji Mallory'ego z 1924 r. Wymyśleni przez niego bohaterowie spotykają więc bądź znają całkowicie historyczne postacie, nie tylko elitę alpinizmu, lecz także osobistości ze świata polityki. Koniec końców, wyprawa okazuje się czymś innym, niż wydawało się na początku, a śmiertelne zagrożenie czyha nie tylko ze strony bezlitośnie surowej przyrody "dachu świata".
Powieść Simmonsa nie jest horrorem, nie jest nawet specjalnie zapierającym dech w piersiach thrillerem, dostarczyła mi jednak innego rodzaju satysfakcji - przede wszystkim poznawczej. Choćby dla opisu niewiarygodnego wysiłku, uporu i samozaparcia wspinaczy sprzed stu lat warto się w nią zagłębić.