Gumbo to pochodzący z Luizjany rodzaj gęstej zupy. Składa się ona z warzyw, owoców morza, mięsa oraz przypraw, które są charakterystyczne dla kuchni Cajun. Ta potrawa to także wyjątkowy symbol mieszkańców Luizjany, który ukazuje ich kulturę. Taka właśnie ona jest: barwna, chaotyczna, ale zarazem zachwycająca w swojej różnorodności.
Artur Owczarski zabiera nas w podróż na mokradła, rozmawia z kapłanką voodoo oraz opowiada o tym, jaki Luizjana miała wpływ na kształtowanie się historii USA. Razem z nim dowiadujemy się nowych faktów, wracamy do ważnych wydarzeń historycznych oraz poznajemy tajniki kuchni kreolskiej.
Wszystko to odnajdziemy w tej książce, która potrafi zszokować niejedną ciekawostką. I czasem nawet przerazić mniej znanym faktem…
„Luizjańskie gumbo” to taki tytuł, który od pierwszych rozdziałów wzbudza zainteresowanie. Głównym tego powodem jest fakt, że autor dopuszcza do głosu mieszkańców Luizjany. Dzięki temu czytelnik ma okazję poznać to miejsce od bardziej „prywatnej” strony, a także dowiedzieć się czegoś więcej o tradycjach czy konfliktach, z którymi musi radzić sobie ten stan. Nie bez znaczenia jest też to, że Artur Owczarski przybliża nam historię Luizjany i to, jak przebiegała tam wojna secesyjna. Tematyka rasizmu jest bardzo ważnym elementem tej książki.
Szczególnie podobało mi się to, że trudniejsze i łatwiejsze tematy przeplatały się ze sobą, zachowując swoisty balans. Wypadło to bardzo naturalnie, ukazując jednocześnie to, jak barwne jest luizjańskie społeczeństwo. Cajunowie i Kreole, ludzie bagien i plantatorzy, sławni jazzmani czy kucharze… Czasami aż trudno uwierzyć, że tak różne osoby mogą żyć w jednym stanie. A jednak.
Dodatkowym plusem jest podejście Artura Owczarskiego do spotykanych ludzi. Nie ocenia ich, jest obiektywny oraz profesjonalny w swoich opisach. Pozwala czytającemu samemu zadecydować o tym, co będzie myślał o danym człowieku. Muszę przyznać, że z każdej rozmowy opowiedzianej w książce wyniosłam coś nowego. Nie ze wszystkimi poglądami się zgadzałam, ale o to przecież chodziło. Ostatecznie ilu ludzi, tyle opinii.
„Luizjańskie gumbo” zachwyciło mnie pod względem treści. Jeśli chodzi o wydanie… Cóż, fotografie zawarte w książce są naprawdę świetne. Wyraźne, dynamiczne i kolorowe zdjęcia różnych osób pozwalają lepiej wyobrazić sobie rzeczy, o których opowiada autor.
Nie jest to jednak książka pozbawiona wad, a główną z nich jest… Za mała czcionka. Moim zdaniem znacząco utrudniała ona czytanie, przez co wzrok szybciej się męczył. Dodatkowo sam skład tekstu sprawiał, że poszczególne wiadomości zlewały się w jeden ciąg. Wydawnictwo mogło zapewnić bardziej przejrzysty podział; wyraźniejsze rozdzielenie tego, gdzie zaczyna się jeden temat, a zaczyna drugi. Na pewno wpłynęłoby to pozytywnie na odbiór i komfort czytelnika.
Mimo wszystko mogę polecić „Luizjańskie gumbo”, gdyż pozycja ta naprawdę mi się spodobała. Artur Owczarski w interesujący sposób opisuje swoją podróż, poszerzając swoją i naszą wiedzę o nowe, ciekawe informacje. Jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej o Luizjanie, ale także samej Ameryce i tym, skąd wziął się Ku Klux Klan czy fenomen filmów o zombie… Myślę, że ta publikacja dostarczy Wam wyczerpujących odpowiedzi. Polecam.
Za egzemplarz dziękuję autorowi.