W tych opowiadaniach, napisanych przez pólnocnokoreańskiego pisarza i przemyconych cichaczem do Korei Południowej (autor z oczywistych względów pozostał anonimowy) mamy pokazaną rzeczywistość tego totalitarnego reżimu komunistycznego, z totalnym ubezwłasnowolnieniem narodu cierpiącego głód, pracującego ponad siły, ale kochającego partię i Wielkiego Wodza, spróbowaliby nie kochać....
Dla kogoś, kto nie wie nic o Korei Północnej, opowiadania są dobrym źródłem informacji. Ja wiem już sporo o tym ostatnim bastionie stalinowskiego komunizmu, więc rzeczy opowiedziane w książce nie były dla mnie nowością, niemniej czytałem z zainteresowaniem.
To kraj permanentnego stanu wyjątkowego, w którym podróżowanie z miasta do miasta wymaga zdobycia specjalnej przepustki, więc syn nie może zobaczyć się z umierającą matką, bo odmawia mu się pozwolenia na podróż.
To kraj kastowy, w którym za wyimaginowane zbrodnie przeciw partii jednego z członków rodziny, pozostali członkowie są skazani na bycie pariasami: „będą prześladowani z pokolenia na pokolenie”, i rzeczywiście, są okrutnie prześladowani.
To kraj, w którym tłumy ludzi koczują i głodują na stacji kolejowej, bo z powodu 'Wydarzenia Numer Jeden', czyli przejazdu Kim Ir Sena, zawiesza się bez ostrzeżenia ruch pociągów na dwa dni; a gdy wreszcie podstawiają pociąg, to ludzie się tratują na śmierć. I nikt nie może pisnąć słówka protestu, bo wszędzie kręcą się agenci bezpieki, którzy takiego delikwenta z miejsca aresztują.
To w tym kraju po śmierci Kim Ir Sena 'spontanicznie' tworzy się ołtarze ku jego czci, a wizyty ludzi przed ołtarzami są dyskretnie odnotowywane przez agentów bezpieki, dlatego mieszkańcy „nabrali zwyczaju pokazywania się tam co najmniej raz dziennie” a „coraz więcej osób postanowiło nawet chodzić tam rano, w południe i wieczorem.” Zaś przed ołtarzami „można spotkać ludzi, którzy od trzech miesięcy nie dostają przydziału żywności, a mimo to opłakują zmarłego.” A gdy zdarza się (częsta) przerwa w dostawie prądu, to najważniejsze jest wysłanie samochodów, aby oświetlić ołtarze reflektorami.
Prawdę mówiąc, literacko rzecz jest słaba, infantylnie napisana, razi dłużyznami. Jako świadectwo życia w Północnej Korei niezła, ale tu najlepsza jest książka Demick 'Światu nie mam czego zazdrościć'. Porównanie autora z Sołżenicynem na końcu książki nie ma wielkiego sensu, bo literacka klasa Sołżenicyna nie ulega wątpliwości.
Smutna to lektura, przerażający kraj, biedni ci ludzie...