Wyobraź sobie, że byłbyś w stanie usłyszeć najczystsze dźwięki, dźwięki niezwykłe… Zderzenie się dwóch kropel wody, kwitnienie drzew, stąpanie pająka po drewnianej podłodze, tkanie pajęczyny, przecinanie powietrza słowami, czy muskanie skóry przez wiatr. Zapewne byłoby to niesamowite przeżycie. A gdyby tak zamiast tego ktoś otulił wszystkie dźwięki grubą warstwą waty, albo zniekształcił je poprzez drganie, nadmierną głośność, szarpanie, kłucie…, czy nadal byłoby tak przyjemnie?!
Odpowiedzi na to pytanie mogłaby udzielić bohaterka powieści "Miłość na marginesie". Młoda kobieta, bezimienna, cierpiąca na głuchotę czuciowo-nerwową. Jej choroba zaczęła się nagle, prawdopodobnie zbiegło się to ze zdradą męża. Od dnia jego odejścia, każdy szmer był dla niej czymś nie do wytrzymania. Nawet ludzki głos drażnił i pulsował w głowie niczym nieprzyjemny grom. Były jednak i te dobre dźwięki, takie jak gra na skrzypcach, czy flecie, które łagodziły ciągłe nawroty niemiłych dolegliwości. Pojawił się i mężczyzna Y –stenograf o wyjątkowych dłoniach, długich zadbanych palcach, działających niczym sprawny mechanizm. Zaczyna się nietypowa znajomość. Ona zachwyca się jego opowieściami, on notuje jej wspomnienia. Razem przenoszą się do przeszłości, po ty by naprawić przyszłość. A na marginesie tego wszystkiego rodzą się uczucia. Tylko czy zdołają się one przebić przez barierę dźwięków…?
Za sprawą tej książki naszło mnie klika refleksji na temat życia i ludzi, a dokładnie ludzkich uszu, które odgrywają nie lada rolę w całej tej historii. To ciekawe jak niewiele interesują nas uszy, tak długo jak wszystko z nimi w porządku. Nie zastanawiamy się jak są zbudowane, jak wyglądają z różnych stron, jak to się dzieje, że dzięki nim słyszymy odgłosy dochodzące z otaczającego nas świata. Uszy są naszym kontaktem z rzeczywistością, a czasami same są jakby nierzeczywiste… W sztuce, religii, snach, w rozmaitych kulturach, mają one bardzo wiele znaczeń. W starożytności uważano, że ucho to siedziba pamięci, a płatek ucha przechowuje nasze wspomnienia. Idąc tym tropem o wiele łatwiej jest zrozumieć historię głównej bohaterki...
U Ogawy bowiem nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Jej powieść pełna jest symboliki, ukrytych znaczeń, a całość tekstu tworzy przedziwną metaforę. Metaforę tę każdy będzie mógł odczytać na swój sposób. Autorka stworzyła dzieło uniwersalne, którego bohaterem może być każdy. Y i pozbawiona imienia kobieta są niczym nośniki prawd o życiu. Choćby takich, że by zacząć żyć na nowo, musimy się najpierw rozliczyć z przeszłością i często zniekształconymi przez czas wspomnieniami.
Czytelnicy, którzy liczą na wartką akcję, w tej powieści tego nie odnajdą. Ogawa pisze subtelnie, z dbałością o dany fragment, spokojnie. Jednak w taki sposób, który wytwarza u czytającego niezwykły rodzaj skupienia. Pisarka potrafi także budować napięcie, wywołać swoistego rodzaju niepokój, a wręcz atmosferę przenikliwego chłodu bijącego z kart powieści. Pisze tak, że aż chce się czytać. Jest to nie tylko moje zdanie - autorkę wielokrotnie nagradzano za jej twórczość. Napisała ona przeszło dwadzieścia powieści, z czego jedna doczekała się ekranizacji. Pierwsze spotkanie z pisarstwem Ogawy zaliczam do udanych, dlatego z chęcią sięgnę po kolejne jej książki. A wszystkim polecam nieszablonową opowieść o krainie dźwięków i uczuć – MIŁOŚĆ NA MARGINESIE czeka.