Z twórczością Deyana Sudjica zetknąłem się już wcześniej. Język miast, B jak Bauhaus. Alfabet współczesności - to pozycje, które pozwoliły mi stwierdzić, że autor nie tylko zgrabnie opisuje architekturę oraz jej twórców, ale przede wszystkim ma cięty język, zaś wielkie nazwiska architektów nie deprymują go i nie onieśmielają. Spodziewałem się książki kąśliwej ale i przenikliwej. I nie zawiodłem się.
HITLER, CZYLI WIELKOŚĆ MONUMENTU ŚWIADCZY O JEGO WARTOŚCI
Sudjic rozpoczyna swą podróż od postaci Alberta Speera, podwładnego i ukochanego architekta Hitlera, który dał się ponieść szaleństwom wodza i budował dla niego to, czego ten tylko zapragnął. Opis Kancelarii Rzeszy do dziś robi wrażenie i mimo, że autor nie pozostawia na projekcie suchej nitki, przyznaje że budynek był monumentalny i niezwykły. Krytykuje ogrom zamierzeń Germanii i przebudowy Berlina, która zniszczyłaby siatkę ulic i zatraciła wielosetletnią historię miasta. Opisuje projekt pałacu dla Göringa i z dość dużym rozbawieniem wskazuje, że na widok projektowanych schodów prowadzących do środka jeden z architektów Mussoliniego miał wykrzyknąć „teraz to już naprawdę postradali zmysły”.
„Robi się śmiesznie” – stwierdza Sudjic i od tego stwierdzenia rozpoczyna się wyprawa, którą serwuje nam autor. A podróż to niezwykła i szalenie barwna: Grobowiec Lenina na Placu Czerwonym, sobór Chrystusa Zbawiciela (zbudowany w 1814 roku, zburzony za Stalina, odbudowany za Jelcyna, z kupionych przez rosyjskich oligarchów płatkami złota na kopułach), kiczowaty, odsłonięty w 1997 roku pomnik upamiętniający 300-lecie rosyjskiej marynarki, gdzie car Piotra I wygląda „jak disnejowski Kapitan Hak na nadmuchanej zabawkowej łódce”, Pałac Sowietów (w którego fundamentach przez pewien czas funkcjonowała fontanna), rzymska dzielnica EUR (tu Sudjic w zasadzie chwali Mussoliniego i Piacentiniego, który dzielnicę zaprojektował), wieże Word Trade Center, Piramida w Luwrze, muzeum Partenonu w Atenach, the Dome, budynek Parlamentu Szkockiego, Pekin, New Delfi, Teheran, Brazylia, Londyn... To prawdziwie daleka podróż, pełna zaskakujący zwrotów akcji, trochę śmieszna, a miejscami straszna.
Mowa tu także o portach lotniczych, które autor nazywa „głównym przedmiotem współzawodnictwa między narodami”. Sudjic krytykuje ich monumentalizm, brak ekonomicznego uzasadnienia, brzydotę i niepraktyczność, wręcz sztuczność architektury lotniskowej. Czyż nie jest to piękne odniesienie do naszej krajowej rzeczywistości?
POSMAKOWAĆ NIEŚMIERTELNOŚCI W SZKLANYM PRESTIŻU BIBLIOTEKI
Dzięki Kompleksowi dowiadujemy się także o pewnej, nieznanej jeszcze na polskiej ziemi, praktyce panującej wśród amerykańskich prezydentów (jak i o jednym francuskim, który zażądał zaprojektowania dla siebie biurka zainspirowanego swoimi inicjałami). Pozostawiają oni ku potomności (i własnej chwale) biblioteki, które mają nie tylko szerzyć kult przywódcy, ale przede wszystkim edukować naród (oraz, co oczywiste, zarabiać na odwiedzających je turystach). Lecz to tylko powłoka, stwierdza autor, bo w rzeczywistości budynki te (nie zawsze gustowne i skromne, przeważnie pompatyczne i niepraktyczne) prezentują tendencyjną opowieść o życiu prezydentów, o walce Ameryki z imperium zła. I to nieustanne, irytująco bezsensowne odwoływanie się do antyku! Tylko po to, by darczyńcy mieli swe kolumny, rotundy i ściany, na których umieszczone zostaną tabliczki z ich nazwiskami! A imitacje Gabinetów Owalnych? Tak, w tych miejscach obejrzeć sobie można dokładne repliki pokojów, w których prezydenci podejmowali kluczowe dla całego świata decyzje! Aranżacja gabinetów mówi wiele o charakterze polityka i jego rządach, tak przynajmniej twierdzi autor. Historia prezydenckich bibliotek to także „bogate źródło wiedzy o archeologicznych gustach amerykańskiej klasy politycznej”. Skojarzenia budynków-wydmuszek z muzeum lub halą montażową rakiety Saturn budzą się same.
Autor zauważa: zachodnia Europa nie odstawała od swego zachodniego partnera - to, że Mitterand otwierał bibliotekę własnego imienia bez książek w środku, nie miało dla tego polityka żadnego znaczenia. Piramida w Luwrze, otwarty sześcian w La Défense - Prezydent przecież „zawsze gustował w geometrii euklidesowej”. Dostaje się także premierowi Wielkiej Brytanii. Sudjic punktuje megalomanię polityków i robi to wyjątkowo przekonująco.
SZKIELET OD DAWNA MARTWEGO STWORZENIA MORSKIEGO, NADMUCHANEGO DO GRANIC MOŻLIWOŚCI
Kompleks to historia narcyzmu i samouwielbienia. Niestety, gdy mówimy o wielkich architektach, których projekty znane są praktycznie każdemu, nawet mało zorientowanemu w świecie budynków z pierwszej setki naj, te dwie cechy zbyt często występują razem. Gdy tę wybuchową mieszankę połączy się z szalonymi wizjami polityków lub milionerów, powstają architektoniczne koszmarki, w proch zmieniają się całe dzielnice lub giną miasta. Ale to dzięki nim Sudjic może pisać swoje książki, a my możemy ze zdumieniem czytać, co kryje się pod powierzchnią szklanych fasad i marmurowych ścian.
Bo czyż wśród współczesnych możnych tego świata doszło do zmiany w myśleniu o architekturze i budynkach? Czy chcą stawiać je na chwałę swych narodów, czy też – co jest chyba zdecydowanie bliższe prawdy, ku własnej sławie i glorii? Hitler, Husajn, Mussolini, Stalin, Mao, Atatürk – w ich wypadku rozumiemy, że ogarnięci manią własnej wielkości dyktatorzy chcieli architekturą właśnie uzasadniać swą wielkość i umacniać ją. Jednocześnie przy jej pomocy promowali siebie w świecie jako piewców kultury wysokiej. Reszta to historia. Ale gdy Sudjic nawiązuje do czasów nam współczesnych i powołuje się na znanych nam przywódców państw zachodnich, ba – europejskich nawet, zaczyna się robić trochę strasznie. Zaczynamy się zastanawiać, czy rzeczywiście pomiędzy demokratycznie wybranymi prezydentami państw a dyktatorami nie ma prostego związku wyrażającego się w przekonaniu o swej wyjątkowości i potędze. Bo czyż nie napatrzyliśmy się wystarczająco wiele razy na ruiny budynków, które na wietrzność gloryfikować miały ich twórców, pyta Sudjic, by wierzyć, że architektura jest manifestacją religii państwowej? W większości wyglądają licho, twierdzi autor; można je „w każdej chwili zdmuchnąć bez śladu”.
Na dalszą część recenzji (trochę długawej, przyznaję) zapraszam na stronę:
https://marcinmaslowski.pl/index.php/2020/07/11/kompleks-gmachu-czyli-kazdy-gmach-to-manifest/