Po nieco mylącym tytule (*), sama książka astronoma lawiruje po dość niszowych wodach wiedzy, gdzie nauki przyrodnicze uzyskują status podstawy, uzasadnienia czy korelacji dla kulturowych ludzkich aktywności. John Barrow w nieformalnym sensie rozwija myśl, która zbudowała jego najsłynniejszy tekst. (**) Pokazuje, że ciekawym polem nowatorskich dociekań jest spotkanie dwóch pozornie niespójnych grup dociekań. Prezentuje nieortodoksyjne spojrzenie na możliwe do rozbudowy wzajemne inspiracje sztuki i nauk przyrodniczych. Pierwsza potrzebuje więcej analizy redukcyjnej, drugie czerpania z artystycznych potrzeb odczytywania wartości w złożoności i symbolice form ekspresji, które pociągają człowieka od jego gatunkowego świtu. „Wszechświat a sztuka” stanowi dla profesora poligon do poszukiwań źródeł ludzkiego odczytania świata w subiektywnym kontekście biologicznych adaptacji, gdzie narzucone ograniczenia nauk podstawowych ukierunkowały specyficzną ewolucję. Interdyscyplinarność to bardzo trafna najkrótsza ocena treści książki. W zaprezentowanej formie, były lepsze i gorsze fragmenty. Na szczęście tych ostatnich zdecydowanie mniej.
Język, malarstwo, muzyka w propozycji Barrowa stały się inspiracją do poszukiwań dla nich kontekstu biologicznego, fizyczno-astronomicznego i matematycznego. W kolejnych rozdziałach prześledził konkretne dzieła i poglądy teoretyków sztuki, by poprzez zaprezentowanie wiedzy ścisłej, na nowo odczytać ludzkie tęsknoty za symetrią, niejednoznacznością, uniformizacją czy różnorodnością. Ta pozornie niekompatybilna parami układanka, ma nam, według słów astronoma, wiele do powiedzenia o człowieku i nieożywionym otoczeniu, które nas uformowało. Nie zatrzymuje się w tym jednak na prostych i oczywistych nawiązaniach. Sama adaptacja (rozumiana biologiczne) Jego nie satysfakcjonuje. Szuka tropów, które z mileniami cywilizacyjnej zmienności już utraciły walor środowiskowego dostosowania wprost. Pozostały z czasem w nieoczywistym związku z praprzyczynami. Wielkość ognia, który nie mógłby fizycznie nas ogrzewać, gdybyśmy byli kilkucentymetrowymi istotami (str. 96-97), czy zakres widzenia barw (str. 231-234) – to nie tylko kilka prostych skojarzeń spinających symbolizm ogniska domowego czy struktury malarskiej z utlenianiem czy widmem światła słonecznego. To w pewnym interesującym sensie ciąg relacji prowadzących od stałych fundamentalnych przyrody, które subtelnie zbudowały kosmos, do kondycji człowieka w szybkozmiennym świecie. Z taką szeroką panoramą należy się liczyć na każdej stronie książki Barrowa.
Astronom porwał się na temat, który w wersji akademickiej wymagałby co najmniej pracy naukowców reprezentujących kilka wydziałów. Trudność z odbiorem treści książki wynika też z faktu, że pogłębione zrozumienie wielu jej partii wymaga wiedzy. Do tego oczekiwana czytelnicza ocena stopnia poprawności zbudowanego konsensusu wobec hipotez różnej natury, to dodatkowe utrudnienie. Widać to już podczas poszukiwań pra-motywacji Homo sapiens do posługiwania się mową. Należy się liczyć z marginesem pomyłek we wnioskach. Jednocześnie wypada bronić treści książki, bo Barrow z reguły prezentując skrajne koncepcje (np. w tym przypadku Piageta i Chomsky’ego) od razu pozycjonuje przestrzeń możliwych językowych interpretacji eksperckich. Podobnie jest w przypadku analizy źródeł matematyki i funkcji spełnianej przez muzykę w korelacji z motywacją twórców do poszukiwań nowatorstwa w ekspresji muzyki. Sama intuicja autora uzyskuje dodatkowego potwierdzenia chociażby wtedy, gdy analizuje sens każdej sztuki, którą charakteryzuje niepowtarzalność i możliwość jednoznacznego kontaktu z twórcą. W dobie cyfryzacji i przemożnej potrzeby zbyt wielu z nas by publicznie ‘pochwalić się auto-artyzmem’, czyli de facto wtórnością czy prymitywnym naśladownictwem, memento Barrowa (str. 142) nabywa w XXI wieku smutnej konkretyzacji.
Trochę narzekania. Książka jest interesująca i wciąga bez reszty wtedy, gdy konkretne zagadnienie nas interesuje. Profesor skupia się na prezentacji: faktów, kontekstu, wyników badań i alternatywnych interpretacji. Trochę chyba zbyt ‘sztywnym’ językiem opowiada o niezmiernie ciekawych obserwacjach. Mógłby jednak formą bardziej popularną ‘zmiękczyć kanty techniczne’. Widać to chyba najbardziej w przypadku analizy muzyki (str. 294-322). Z ‘detali punktowych’, wykryłem trochę formalnych usterek tłumaczenia na polski. Sam Barrow trochę zagalopował się w ocenie mezozoicznego świata (str. 106) i pominął w komplikującym wywodzie istotny fakt, że owady wtedy były ogromne w związku z wysoką zawartością tlenu w atmosferze. Ponadto zbyt daleko idące słowa wiążące cykl menstruacyjny kobiet z Księżycem (str. 173) nie mają potwierdzenia istotnego korelacyjnie. Jednocześnie analizę widzenia barwnego uważam za świetny fragment. Zabrakło jedynie wspomnienia o procesie selektywnego tzw. rozpraszania Rayleigha (str. 240-242). To techniczny element, który jest tu niezbędny, skoro pojawia się efekt Tyndalla i prezentuje się szeroko analizę zmienności koloru nieba w funkcji pory dnia.
„Wszechświat a sztuka” to wieloskładnikowa obserwacja świata, która czasem w realizacjach ludzi skutkowała wysoką specjalizacją, zanikiem interakcji mogących inspirować odległe dziedziny, czasem niestety zastępowanych wrogością wynikającą z niezrozumienia. Przyroda jest jednocześnie prosta i skomplikowana. Człowiek zajmuje w kosmosie miejsce szczególne, które wynika z szansy ofiarowanej mu przez subtelne relacje fizyki, elastyczność chemii węgla czy możliwości środowiskowych biologii do powstania i podtrzymywania życia wzrastającego w drzewo alternatyw i dostosowań lokalnych. Z jednej strony niebo gwiaździste z cyklami uformowało kalendarz, rolnictwo i zakres czytelnych dla nas bodźców, z drugiej wyrafinowane wielopostaciowe fascynacje dające czystą radość z tworzenia i odbioru sztuki. Dobrego podsumowania zarówno formy jak i treści dostarcza cytat, który jednocześnie akcentuje horyzonty badawcze profesora (str. 327):
„W świecie, w którym osobniki przystosowane mogą przetrwać, a nieprzystosowane muszą zginać, można oczekiwać wielu szczątkowych pozostałości po adaptacjach, które niegdyś służyły bardzo istotnym celom. Niektóre z tych adaptacji są bardzo subtelne i stały się źródłem interesujących efektów ubocznych, a spośród tych efektów niektóre odegrały rolę w powstaniu u nas poczucia estetyki. Jesteśmy wytworem dawnego świata, w którym wrażliwość na pewne sygnały decydowała o życiu i śmierci.”
Z rozwagą autor umieścił w książce grafiki czy tabele z syntetycznymi treściami. Pomagają one śledzić tekst, który czasem wymaga skupienia. Trzy kolorowe wkładki opisane szeroko w tekście, odtwarzają charakterystyczne elementy sztuki, która rozwija narrację. Dobrze wszystko razem się komponuje. Książka, trochę jak unoszący się nad publikacją apel do ‘humanistów i ścisłowców’ o wzajemne zrozumienie, buduje mosty, daje nieszablonowe przykłady i dostarcza intelektualnych wrażeń czytelnikowi. On może być dowolnej konstrukcji poszukiwaczem odpowiedzi na świat. Ważne, by nie bał się inności i tego co z tego wachlarza alternatyw wynika. Lektura powinna sprawić satysfakcje i astrofizykom i lingwistom czy socjobiologom.
7.5/10 – Prawie BARDZO DOBRA
=======
* Angielski tytuł „The Artful Universe” sugeruje, że autor dokonał w nim łagodnej personifikacji kosmosu (opisując go jako zmyślny/pomysłowy). Polskie tłumaczenie przesuwa sens w kierunku konfrontacji różnych dociekań lub ku swoistemu porównaniu zakresu stosowalności związku językowego dwóch wykorzystanych rzeczowników.
** Po premierze w 1986 książki „The Anthropic Cosmological Principle” („Kosmologiczna zasada antropiczna”) autorstwa J.D. Barrowa i F.J. Tiplera, rozpoczęła się wielopostaciowa eksploracja antropicznego wyjaśniania sensu wszechświata i miejsca ludzi w przyrodzie. Przez ostatnie dekady doczekaliśmy się mnóstwa nawiązań i analiz, od rozwijania po odrzucenie przesłania tej solidnej publikacji. Zaś opiniowana książka jest ekstrapolacją tamtej myśli na sztukę, w wersji popularnej.