Nigdy bym nie przypuszczała, że fantastyka naukowa będzie dla mnie lekturą ciekawą i wciągającą, no ale stało się – przeczytałam „Hioba. Komedię sprawiedliwości” Roberta A. Heinleina i nie żałuję. Co prawda znawcy gatunku twierdzą, że nie jest to szczególnie wybitne dzieło tego klasycznego już amerykańskiego pisarza SF, jednak ja nie mam żadnego porównania, oceniam zatem na podstawie własnego doświadczenia literackiego.
Bohaterem książki jest Alex Hergensheimer, duchowny całkowicie pewny, że Bóg kieruje całym światem. Mężczyzna podróżuje na statku wycieczkowym po Polinezji. Przez przypadek zakłada się, że zdoła przejść po rozżarzonych węglach, tak jak tubylcy podczas jednego ze swoich obrzędów. Udaje mu się to, jednak na koniec traci przytomność. Kiedy się budzi, świat nie jest już taki sam. Okazuje się, że wszyscy wokół uważają go za niejakiego Pana Grahama, w którym zakochana jest stewardessa Margarethe. Również Alex wkrótce odwzajemnia jej uczucia i od tej pory razem przemieszczają się pomiędzy różnymi światami, które zmieniają się dla nich z coraz większą częstotliwością, sprawiając, że co jakiś czas muszą zaczynać wszystko od początku, zdobywać środki do życia.
Oboje żyją w przekonaniu, że zbliża się koniec świata. Alex uważa, że doświadczają tej ciężkiej próby dlatego, że Bóg właśnie odsiewa ziarno od plew. Za wszelką cenę chce pozostać wierny swojej wierze, a ponadto sprawić, by Margarethe również ją podzielała. Ta jednak wyznaje wiarę nordycką i uważa, że przekształcenia, które ich dotykają, są dziełem złośliwego boga Lokiego, który wyzwolił się z więzów nałożonych przez innych bogów i właśnie szuka zemsty. Wymiana poglądów tej dwójki ludzi stanowi najważniejszą i najbardziej wartościową część książki. Alex, jako człowiek wierzący i kierujący się tradycyjnymi wartościami, często ulega jej praktycznym, choć często nieoczywistym poglądom i działaniom.
Historia Alexa ma być rozumiana jako współczesna wersja losów biblijnego Hioba, na którego Bóg zesłał wszelkie nieszczęścia, w wyniku których stracił on majątek, rodzinę, a na koniec również zdrowie, jednak pozostał mu wierny, dlatego Bóg go nagrodził i pozwolił odzyskać wszystko to, o czym marzył. Tak samo Alex traci wszystko, raz za razem, jednak nie wątpi w Boga, dlatego dostępuje wniebowzięcia. A tam dopiero zaczyna się dziać…
Jestem pod wrażeniem kreatywności Heinleina. Stworzył niesamowitą fabułę, od której może zakręcić się w głowie. Do tego w lekkim, satyrycznym tonie opowiada nam historię, pełną teologicznych rozważań, pytań i wątpliwości. Dzięki temu książka jest lekkostrawna, choć dotyka spraw najważniejszych: sensu cierpienia, relacji człowieka z Bogiem, obecności zła na świecie. Tytułowej sprawiedliwości też. Zadaje pytania o zaangażowanie Boga w ludzkie sprawy, sens ofiary Chrystusa na krzyżu, obecność szatana. Powiedziałabym, że nawet podważa sens istnienia religii.
Sądzę, że książka jest na tyle wszechstronna, że miłośnicy wielu gatunków literackich znajdą w niej wątek, który ich zainteresuje. Każdy, kto szuka powieści czy to odnoszącej się do symboliki biblijnej, czy historii miłosnej, czy fantastyki naukowej, czy nawet powieści drogi, powinien być zadowolony, kiedy sięgnie po „Hioba. Komedię sprawiedliwości”. Mnie osobiście książka urzekła, cenię sobie umiejętność satyrycznego opisywania świata. Jednocześnie mogłam się przekonać, ze literatura science-fiction może być wartościowa, skłaniająca do myślenia, że to coś więcej niż wojny robotów i podróże kosmiczne.