Marcina Mortkę przez długi czas kojarzyłam wyłącznie jako tłumacza. Dopiero nie tak dawno temu dowiedziałam się, że również pisze. Oczywiście stało się to za sprawą genialnego cyku „Nie ma tego złego”, którego „Koszyczek dla Doli” jest częścią. Autor pisze powieści fantasy i książki dla dzieci. Z zawodu jest nauczycielem, pilotem wycieczek i wspomnianym już tłumaczem. Zadebiutował w 2003 roku powieścią „Ostatnia saga”.
Akcja nowelki rozpoczyna się niedługo przed świąteczną kolacją w Dniu Zstąpienia Doli. Wydaje się, że przygotowania do wieczerzy idą sprawnie. Kobiety przygotowują jedzenie, a Kociołek i Gramm szukają składników do koszyczka dla Doli, aby wszystko mogło odbyć się zgodnie z tradycją. Niestety nie wszystko idzie po ich myśli. W samym środku śnieżnej zawieruchy spotykają kapłana, który ma przed sobą daleką drogę. Zabierają go ze sobą do karczmy Pod Kaprawym Gryfem. Wniebowzięta pojawieniem się ojca Taspera jest teściowa Kociołka, niezwykle pobożna kobieta. Gość zostaje należycie przyjęty i już wydaje się, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i świętowanie się uda, ale pod drzwiami karczmy pojawia się kolejny zbłąkany przybysz. I to nagi. Hieronim, bo tak się przedstawia nieznajomy, jest tym, który może wiele namieszać i zburzyć świąteczną sielankę w domu Kociołka. Kim jest i czego chce przybysz? Czy świąteczna kolacja w ogóle się odbędzie?
„Koszyczek dla Doli” to ukłon autora w stronę fanów cyklu „Nie ma tego złego”, czyli nowelka ze świata Edmunda zwanego Kociołkiem i jego drużyny do zadań specjalnych złożonej z goblina zwiadowcy, który zwie się Zwierzak i ma niebywały talent do wpadania w kłopoty, socjopatycznego elfa Eliaha, Gramma – charakternego krasnoluda, amatora dobrej wódki, Urgo – jednego z ostatnich prawdziwych rycerzy Doli i Żychłonia – starego, pełnego tajemnic guślarza. Nowelka wyjątkowa, bo świąteczno-zimowa. Akcja nowelki dzieje się w Dniu Zstąpienia Doli, a rozpoczyna kilka godzin przed świąteczną kolacją. Jak dużo innych rzeczy niż świąteczne przygotowania może się wydarzyć w tym czasie, dowiecie się sięgając po książkę. Ja mogę tylko dodać, że oprócz samego Kociołka i jego niezastąpionej ekipy w karczmie Pod Kaprawym Gryfem spotkamy również innych bohaterów. Znane już całkiem dobrze dzieciaki Kociołka i Sary plus oczywiście samą Sarę i „ulubioną” teściową Edmunda Andreę, która jak na prawdziwą teściową przystało, wtrąca się do wszystkiego i wszystkich i zawsze ma coś ważnego i na pewno mądrego do powiedzenia. Oprócz tej wesołej gromadki do karmy zawitają też niecodzienni goście, którzy sprawią, że ten spokojny, świąteczny dzień zamieni się w totalny chaos.
Dokładnie taka lektura była mi teraz potrzebna. Przyjemna, lekka, zabawna. I z wyczuwalnym bardziej może zimowym niż świątecznym klimatem. Nowelka jest krótka i czyta się ją błyskawicznie, a szkoda, bo bardzo miło jest wrócić do świata tych barwnych bohaterów. Jeśli nie znacie cyklu, nic straconego. Cykl można oczywiście nadrobić, a zdecydowanie warto to zrobić, bo to świetna rozrywka i niesamowita przygoda, ale można również czytać tę nowelkę bez znajomości poprzednich części. To odrębna opowieść, która pokazuje, że w tej nietypowej rodzinie nic nie może przebiegać normalnie, nawet przygotowania do Świąt. Jest zbyt krótka, aby dobrze poznać bohaterów, jeśli jest to pierwsze z nimi spotkanie, mimo to nie można się pogubić, chociaż ich liczba, jak na tak krótki tekst, jest całkiem pokaźna.
Bardzo ciekawie jest skonstruowana fabuła nowelki. Akcja nie jest ciągła, jest przerywana bajkami, które opowiadają dzieciom Kociołka kolejni członkowie Drużyny i ich mama. Bajki są ciekawe i z morałem, a nawet w jakiś sposób dotyczą osób, które je opowiadają, jednak to właściwa fabuła przyciąga najbardziej. Nie chcę za bardzo zdradzać, co się tam dzieje, żeby nie psuć niespodzianki, mogę tylko powiedzieć, że jedną bajkę pominęłam, wracając do niej później, bo tak bardzo byłam ciekawa rozwoju sytuacji, że nie chciałam robić przerwy w toczącej się akcji. Znaczy to, że dzieje się naprawdę dużo, mimo niewielkiej objętości książki. Bajki oczywiście w jakiś sposób wpisują się w akcję, bo dokładnie w tym samym czasie są opowiadane dzieciakom, które dorośli starają się zatrzymać w łóżkach, aby nie przeszkadzały w przygotowaniach, a później po to, aby nie zainteresowały się za bardzo tym, co się w karczmie dzieje.
Dzień Zstąpienia Doli z jednej strony ma wiele wspólnego z Bożym Narodzeniem, z drugiej jest czymś zupełnie innym. Takie same w przypadku obu Świąt są jednak proste prawdy, które płyną z rozważań bohaterów na temat świątecznych przygotowań i samych Świąt. Przemyślenia Edmunda na temat tego, jak chce, aby jego dzieci zapamiętały ten świąteczny czas, a jak to wygląda naprawdę, chociaż każdego roku obiecują sobie z Sarą, że będzie inaczej, w szczególny sposób zapisały się w moim sercu. Książka jest mądra i pouczająca, do tego niezwykle zabawna, przez co wartościowe prawdy trafiają do młodszych i starszych czytelników w nienachalny sposób.
„Koszyczek dla Doli” to nowelka, którą charakteryzują wysoka jakość, dopracowanie, barwny język, wyraziści bohaterowie i wciągająca historia z przekazem. Idealna na jeden zimowy wieczór pod kocykiem. Serdecznie polecam!
We współpracy z Wydawnictwem SQN.