Lubię czytać komedie kryminalne, bo pozwalają mi one na oderwanie się od rzeczywistości oraz na zmianę literatury. Martę Matyszczak znam z serii "Kryminał pod psem", która mi się spodobała, mam wszystkie jej części, nie skończyłam jeszcze wszystkich, lecz postanowiłam przeczytać pierwszą cześć z kotem w roli głównej. A właściwie to z kotką. Dlatego, gdy tylko pojawiła się zapowiedź książki "Mamy morderstwo w Mikołajkach", wiedziałam, że ją muszę przeczytać. Tym bardziej, że fabuła toczyć się miała na Mazurach, w Mikołajkach, czyli bardzo blisko moich okolic, a że bywam tam co jakiś czas, to milo jest porównać odczucia autora na temat regionu ze swoimi. Miałam ją na Legimi, ale do biblioteki również dotarła, więc wybrałam wersję papierową.
Nie chciałam porównywać tych serii, aby nie sugerować się oceną poprzedniej lektury. Zaskoczyło mnie jednak, że pojawiła się niespodziewanie osoba znana osobom czytającym poprzednią serię... mecenas Potomek-Chojarska ze Śląska...
Historia dzieje się w Mikołajkach, jak wskazuje nam tytuł. Rozalia Ginter prowadzi gabinet weterynaryjny, jej mąż Paweł jest komendantem miejscowej policji. Mają troje dzieci, syna Huberta oraz bliźniaczki Helenę i Hannę. Brakowało jej tylko zwierząt, lecz i to wkrótce już nie jest problemem. Pod domem znalazła zabiedzonego kota i wzięła go do domu. Okazało się jednak, że to kotka i w dodatku przychówkiem...
- Wie pani, do tej pory byłam jak ten szewc, co bez butów chodzi. Albo żeglarz, który cierpi na chorobę morską. A teraz wreszcie, ja - weterynarka - też mam własne zwierzaki.
Historia opowiadana jest z perspektywy Rozalii oraz kotki, mającej trochę imię męskie Burbur. Jest to dobry pomysł, przedstawiony już w poprzedniej serii, lecz trochę raczej przesadzone są moim zdaniem opowieści kotki. Bardzo lubię koty, mam ich kilka i bardzo je lubię, więc jakoś nie mogę zrozumieć dlaczego tak się kot może zachowywać wobec osoby, która go przygarnęła...
Mam na imię Burbur i jestem sędzią sprawiedliwym. Sędziną. Wymierzam karę każdemu, komu się ona należy. A jak się nie należy, to co mnie to obchodzi. I tak chapsnę, drapnę albo chociaż nasyczę do rozumu.
Niby jest wszystko ładnie i pięknie, aż do momentu, gdy znaleziono ciało mężczyzny, który zwisał z mostu. Paweł Ginter zaczyna dochodzenie. Czy popełnił samobójstwo? Czy może to konkurencja pozbyła się hotelarza? A może winien jest Niemiec, który przyjechał odzyskać mienie po dziadku? Watki się mnożą, a jak na złość kamery po sezonie zostały wyłączone. W prowadzeniu śledztwa komendant nagle jest rozkojarzony i nie może się skupić, gdyż zdarzyła się tragedia dotycząca jego rodziny. Jednocześnie Rozalia zaczyna się dość dziwnie zachowywać, co zauważa Burbur...,
Czy Paweł Ginter rozwiąże sprawę tajemniczego morderstwa czy samobójstwa?
Czy Rozalia może mieć z tym cokolwiek wspólnego?
Czy Rozalia wyjawi swoją tajemnicę i komu?
Jakie będą losy małżeństwa Ginterów?
Na te pytania uzyskamy odpowiedzi, chociaż nie do końca na wszystkie. Zostały jeszcze niektóre do wyjaśnienia pewnie w następnej książce, którą raczej przeczytam, bo zainteresował mnie wątek małżeństwa Ginterów oraz matki Pawła, która jest tu przedstawiona jako "typowa" teściowa. Mam podobne doświadczenia ze swoją. A na dodatek zakończenie książki jest tak zaskakujące, że nic tylko czekać na ciąg dalszy.
Z teściową niczym z filmami Hitchcocka. Na wstępie trzęsienie ziemi, a potem już tylko gorzej.
Mam nadzieję również na to, że kotka zmieni swoje nastawienie i jej rozważania i wywody trochę znormalnieją. Ja zawsze bardziej wolałam koty od psów, lecz w tym przypadku między Guciem a Burburem zdecydowanie wygrywa Gucio.
Zachęcam do lektury.