Książka opowiada o jednym z przywódców sowieckich, Anastasie Mikojanie, prawdziwym Matuzalemie politycznym, który zaczynał swoją karierę przy Leninie, a kończył w czasach Breżniewa. To, że Mikojan przeżył fizycznie Stalina i politycznie Chruszczowa było świadectwem dużego talentu politycznego i zwyczajnego szczęścia.
Drugim bohaterem książki jest radziecki przemysł spożywczy i kierowanie nim przez Mikojana. Przy okazji dostajemy sporo przykładów ręcznego sterowania w gospodarce socjalistycznej, Głuszczenko nazywa to współcześnie: micromanagement, ale to było wnikanie w drobnostki dochodzące do absurdu, na przykład Mikojan osobiście decydował, jakie winny być etykiety na konserwach mięsnych, zaś Stalin wybierał jakiego rodzaju mydłem będą się myć ludzie radzieccy.
Ciekawe, że w ramach rewolucji komunistycznej w latach trzydziestych postawiono na masowe wyżywienie, sieć stołówek i wydano walkę gotowaniu w domu. Można to traktować jako jeszcze jeden element totalitarnej organizacji społeczeństwa, ale autorka widzi raczej pozytywne strony tego kroku, w ogóle książka brzmi bardzo pozytywnie.
Bardzo dużo dowiadujemy się o kombinacie mięsnym imienia Mikojana, olbrzymim zakładzie będącym oczkiem w głowie towarzysza Anastasa, takim molochu na pokaz, gdzie rzeczywiście wytwarzano smaczną żywność. Sporo też pisze autorka o „Książce o zdrowym i smacznym jedzeniu”, takiej sowieckiej „Kuchni polskiej”, która miała wiele wydań i była w posiadaniu każdej rodziny sowieckiej. Z tym że oczywiście to dzieło było bardziej prymitywne i zideologizowane od naszej „Kuchni polskiej”, radzi się tam na przykład jak myć naczynia i tępić muchy.
Autorka usiłuje dowieść, że system sowieckiego żywienia nie był taki zły, a Mikojan znakomicie starał się o nakarmienie ludzi radzieckich. To fałszywa perspektywa, system był okropny, ludzie jedli paskudztwa, często głodowali, pani Głuszczenko na przykład w ogóle nie wspomina o wielkim głodzie po II wojnie światowej. Poza tym straszliwe niedobory prowadziły do olbrzymich kolejek. I jeszcze, elity miały swoje stołówki i restauracje, gdzie karmiono dobrze za niskie ceny, reszta narodu musiała jeść ochłapy. W sumie jeśli chodzi o żywienie, to w Rosji Sowieckiej było dużo gorzej niż w komunistycznej Polsce, ale o tej nędzy autorka nie pisze; zamiast tego mamy budujące opowieści jak to Mikojan zaimportował do Rosji w latach 30. hamburgery z Ameryki.
W sumie rozczarowanie.