Czasami zdarza się, iż fakt, że jakiś film został oparty na podstawie książki, umyka nam i dowiadujemy się o tym dopiero po latach. Teraz, w czasach internetu, jest znacznie łatwiej pozyskać takie informacje, ale jeszcze na przełomie XX i XXI wieku sprawa wyglądała nieco inaczej. Kto siedział w temacie, ten kopał, a cała reszta... Pod koniec lat '90, w czasie moich licznych wypraw do wypożyczalni kaset VHS (już wtedy w moim mieście funkcjonował dobrze zaopatrzony salon Beverly Hills Video), natrafiłem na film "Wioska przeklętych" w reżyserii Johna Carpentera. Już wtedy Carpenter był dla mnie jednym z czołowych mistrzów horroru, więc nie wahałem chwili przed wypożyczeniem tej produkcji. Wiele lat później na kanale TCM obejrzałem pierwszą wersję, z lat '60, jeszcze czarno-białą, ale i tak pozostałem fanem obrazu Carpentera. W zeszłym roku z kolei natrafiłem na zwiastun serialu "Kukułki z Midwich" i od razu przypomniałem sobie o obejrzanych przed laty filmach i tak też dowiedziałem się, że to wszystko oparto na klasycznej powieści Johna Wyndhama z 1957 roku. Chwilę szukałem po allegrowych antykwariatach, potem "kup teraz" i cyk, i mam. Polskie wydanie "Kukułczych jaj z Midwich" z 1994 roku od nieistniejącego już wydawnictwa Andor.
Powieść, skądinąd, skromnych rozmiarów, to historia dość nietypowej inwazji Obcych. Pewnego wrześniowego dnia wszystkie żywe stworzenia w niewielkim, sennym miasteczku Midwich, gdzieś w Anglii, tracą przytomność. Wszelkie próby dostania się do miasteczka również kończą się utratą świadomości. Na miejscu pojawiają się służby, w tym wojsko i dzięki zdjęciom lotniczym odkrywają, że nieopodal ruin opactwa znajduje się dziwny obiekt, który nie miał prawa tam być. Mniej więcej dobę później obiekt znika, ludzie i zwierzęta się budzą i wydaje się, że wszystko wraca do normy, tymczasem okazuje się, że ponad 60 kobiet z Midwich jest w ciąży...
Ok, mamy więc wizytę kosmitów, odizolowane miasteczko, ludzi tracących przytomność ilekroć próbują do tego miasteczka wjechać czy wejść... Sam początek jest bardzo dobry. Czuć tę delikatną atmosferę grozy, niepewności. Jest tu tajemnica i poczucie przytłoczenia, które może odczuwać ktoś cierpiący na klaustrofobię. Nie trwa to jednak długo, bo w okolicach 40 strony wszystko zaczyna się normować, ludzie się budzą, UFO znika i zaczyna się raczej nużący, niż fascynujący spektakl pod tytułem: "Epidemia ciąż, przeżyjmy to wszyscy razem". Główny bohater - Gordon Zellaby - to postać irytująca i nijaka. Niby profesor, niby pisarz, ale jedyne co rzuca się w oczy to jego irytujące maniery i sposób bycia. Oczekiwanie na rozwiązanie ciąż trwa stanowczo zbyt długo i ten czas wypełniają nam kolejne niepotrzebne sceny i jałowe, kiepsko napisane, albo przetłumaczone dialogi.
Generalnie redakcja tej krótkiej powieści pozostawia wiele do życzenia. Lata '90 to był prawdziwy wysyp nowych wydawnictw. Nagle każdy chciał wydawać książki, a niewielu miało pojęcie o standardach i szacunku do czytelników. Wydaje mi się, że Andor to właśnie jeden z takich wydawców. Ale wiecie, przymknąłbym na to oko, gdybym dostał lekturę dobrze napisaną i wciągającą. Niestety, "Kukułcze jaja z Midwich" takie nie są. John Wyndham po świetnym początku, zaczął wypadać z rytmu, trochę poprawił się w drugiej części powieści, ale nie na tyle, żebym znów jakoś mocno zaangażował się w lekturę. Rzadko to piszę, ale w tym przypadku ekranizacje filmowe (o serialu na razie nic nie powiem, bo nie widziałem) przewyższają oryginał. Bohaterowie są lepiej napisani, więcej też dowiadujemy się o Dzieciach. U Wyndhama Dzieci, o których od początku wiemy, że zostały poczęte w sposób nienaturalny, przy użyciu jakiejś Obcej technologii, nie są jakoś specjalnie eksponowane. Może pod koniec książki, ale przez większą jej część stanowią bezosobowe tło. To nawet nie postaci trzecioplanowe, ale dosłownie: tło. Również kiepskim pomysłem było zastosowanie narratora pierwszoosobowego, który wcale nie jest głównym bohaterem, a więc z natury nie może być wszechwiedzący, ale to nie przeszkadzało Autorowi uczynić go takim. Jest więc mało wiarygodny, a przy tym bywa denerwujący.
Co mogę powiedzieć dobrego o tej książce? Warta uwagi jest na pewno sama tematyka powieści. Wyndham porusza w "Kukułczych jajach z Midwich" ciekawe wątki V kolumny, zbiorowej świadomości, kontroli umysłu, a wszystko to w kontekście obcej cywilizacji. Czytając tę książkę prawie cały czas towarzyszyła mi jednak myśl, że trzymam w rękach kiepskie wykonanie ciekawego pomysłu. Trochę szkoda, bo liczyłem na dobrą zabawę w stylu retro, a skończyło się na tym, że mocno się wynudziłem. Jeśli więc staniecie przed wyborem: przeczytać "Kukułcze jaja z Midwich" czy obejrzeć "Wioskę przeklętych", tym razem rekomenduję filmy, o których zresztą wkrótce napiszę.
© by MROCZNE STRONY | 2023