Dzisiejszą recenzję pozwolę sobie podzielić na trzy części, gdyż ,,Dwie twarze'' Niny Majewskiej-Brown są książką o dość specyficznej strukturze. Część fabularyzowana, czyli historia miłości Ann i Hansa przeplatana jest wstawkami o charakterze typowego historycznego felietonu. Natomiast całość kończy się wspomnieniami osób pracujących w domach SS-manów i ich rodzin w czasie II Wojny Światowej. I takim dziwnym króciutkim podsumowaniem.
Rozumiem zamysł autorki w tym względzie – zapewne miało być inaczej, niż w ,,Tatuażyście...'', który w sposób bardzo luźny nawiązywał do źródeł historycznych. I nawet mi się to podobało w przypadku pierwszego rozdziału – trochę fabuły i od razu rys historyczny, żebyśmy poczuli ten klimat i jego specyfikę, i zrozumieli o co chodzi z tymi obrzydliwymi świecznikami. Niestety, później autorka zrezygnowała z zestawienia ,,fabuła i historia'' na rzecz samej fabuły przetykanej w mniej lub bardziej losowych momentach historyczną wstawką – rozkazem, zdjęciem, dokumentem. Czasami odnosiłam wręcz wrażenie, że autorka naciąga fabułę, żeby pochwalić się zdjęciem, które udało jej się zdobyć.
Fabuła, czyli trochę o tym, że potrzeba naprawdę nieprzeciętnego talentu, żeby zamordować tak ciekawy temat
Bo wiecie, temat naprawdę jest ciekawy. Można było z nim zrobić tyle rzeczy – można było historię ukazać w pełni z perspektywy Ann, nie mieszając w to pracującej u nich więźniarki. Można było całą historię opisać z punktu widzenia Hansa. Albo ostatecznie z punktu widzenia Magdaleny (tylko w sposób bardziej realistyczny...).
W ogóle! Można było pogłębić psychikę postaci, żeby nie były takie papierowe, można było zadbać o ich język, można było odejść od sztampowego wyobraźenia mdłej i głupiutkiej pani esesmanowej, której nudzi się w nowym domu i której myśli orbitują głównie wokół tego, że ,,tak bardzo kocha swojego dzielnego Hansa!'' (co, rzecz jasna, nie przeszkadza jej później Hansa zdradzać). Można było jakoś tak bardziej realistycznie oddać to ,,przerażenie'' tym, że ,,ukochany Hans wraca do domu taki zmęczony''. Bo tak naprawdę to otrzymywaliśmy ciągłe powtórki i rozmaite warianty zdania: ,,ojej, on taki zmęczony, tak bardzo (BARDZO!) martwię się o niego.''
Ponadto, można było jakoś tę zmianę w zachowaniu SS-mana zaakcentować, zaznaczyć. Bo zupełnie jej nie widać poza kilkoma wtrąceniami o tym, że ,,coraz częściej do kieliszka zaglądał.''
To wszystko razem sprawia, że z dobrze zapowiadającego się dramatu historycznego zrobiła się mdła historyjka o niczym. Przykre.
Historia, czyli trochę o tym, że felieton to nie opracowanie historyczne
Oczywiście, sięgając po ,,Dwie twarze'' nie liczyłam na typowo naukową pozycję. Ale nie spodziewałam się też historycznego felietonu. Nie mam wobec niego większych zarzutów poza jednym – wikipedią pojawiającą się jako źródło w przypisach. I chociaż rozumiem, że nie zawsze można popełznąć do biblioteki akademickiej, i że nie zawsze ma się czas na czytanie Kershawa, to jednak cytowanie wikipedii jako źródła pozostawia pewien szczególnego rodzaju niesmak... Nawet w przypadku nacechowanego emocjonalnie felietonu.
Zakończenie, czyli jeśli relacje drugich osób są ciekawsze, niż to co autorka ma do powiedzenia, to wiedz, że coś się dzieje
Z ręką na sercu – to była najlepsza część ,,Dwóch twarzy''. Poza tym, zakończenie, które próbuje odpowiedzieć m.in. na pytanie o to ,,kim byli SS-manie?'' (nie dowiecie się tego) było dziwne, krótkie, lakoniczne i wyglądało tak, jakby zostało wciśnięte tam na siłę.
Jeśli pojawiło się po to, żeby autorka mogła pochwalić się swoją wiedzą historyczną – to coś nie wyszło.
Jeśli pojawiło się po to, żeby zapełnić te kilka wymaganych stron między końcem książki, a reklamą drugiej powieści autorki – to też nie wyszło.
Podsumowując: temat przerósł autorkę. Pomysł miała ciekawy i wart opisania, ale nie starczyło zapału i/lub talentu na rozpisanie go w atrakcyjny dla czytelnika sposób. Dodatkowo, mieszana kompozycja książki, sprawia że momentami ciężko się ją czyta (w sensie, że nudą wieje i z kątów ciągnie), a sama historia jest naprawdę mdła i płytka jak kałuże pod moim blokiem.
Generalnie nie polecam. Rozczarowałam się.
*Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl