- Dziadziuś nie żyje.
Zaczyna się więc niemal od rodzinnego trzęsienia ziemi. Czyli jak Pan Hitchcock przykazał. Wkrótce okaże się jednak, że to fejk i z wolna zaczynamy się zagłębiać we wspomnienia rodzinne i nasze ulubione "niepotrzebne opisy przyrody", włącznie z zapachem detergentu z dzieciństwa i plamą z jajecznicy na wypchanych na kolanach spodniach. Literatura kobieca czy wrażliwość poetki? - pyta sam siebie czytelnik. Ale autorka ma przecież dla nas jakąś niespodziankę. Nie wiem i po lekturze, na czym właściwie polegała: bardziej na oryginalności treści, czy może jednak formy opowiadania? Wspomnieniowa opowieść o sobie i rodzinie toczy się początkowo w monologu wewnętrznym narratorki, po czym wyjeżdża ona z partnerem (bo raczej oboje mają opory wobec instytucji małżeństwa) do dziwnego hotelu, który albo jest nierzeczywistą figurą retoryczną, wyobrażeniem bardo - czyli otchłani, w której dusze czekają po śmierci na swój los, albo...alternatywnym centrum psychologicznym, jakie pomaga parom nawiązać głębsze relacje. Bo w jakim hotelu na formularzu rejestracyjnym pytano by o...wspomnienia? W każdym razie od tego miejsca robi się z tego powieść epistolarna, gdzie partnerzy, mieszkając w osobnych pokojach, piszą do siebie listy. Co pozwala im na powiedzenie o sobie samym więcej, niż podczas mówienia prosto w oczy. Ale zacznijmy od początku.
Dziadek narratorki nie żyje? Ależ on nie może się dać tak banalnie zabić, gdy był w partyzantce jeszcze w latach 50-ych i wciąż na co dzień używa niemieckich słów. No, w jakiej partyzantce mógł być na Zachodniej Ukrainie? Obawiam się, że mam jakiś problem: nawet gdy któryś z ukraińskich autorów (Andruchowycz, Zabużko, teraz Śniadanko) ze "środka Europy" wspomina ciepło o rodzinie, której starsze pokolenie należy do antysocjalistycznych kombatantów, to od razu zastanawiam się: ilu Polaków lub Żydów mają na swoim sumieniu? Ilu i "w jaki sposób"...? Bo ów dziadek nawet mówi że WIDZIAŁ, jak na Ukrainie brat morduje brata, gdy - ku jego zaskoczeniu - na Śląsku Niemiec z SS chronił brata komunistę...(s.24). Ciekawe, CO opowiadał rodzinie. Bo rodzina zdaje się go całkowicie akceptować, a być w UPA to naprawdę o wiele gorzej, niż mieć dziadka w Wehrmachcie... Dziadkowie z Wehrmachtu najczęściej nic nie chcieli w domu opowiadać. Czy w Polsce ktoś, czytając takie pozornie niewinne teksty, nad tym się zastanawia? No więc czytam, jak to dziadziuś idyllicznie wozi narratorkę na jeżyny, a ta, jako zupełne dziecko jeszcze, przeżywa swoją pierwszą epifanię - olśnienie pięknem przyrody. Może w lasach, gdzie dziadzio wcześniej miał bunkier. Nie, nie jestem przewrażliwiony, wspieram dziś Ukrainę, mam tam wielu przyjaciół. Tylko...może nasłuchałem się zbyt wielu wstrząsających rodzinnych opowieści? Dlatego uważam, że musimy zwracać uwagę na to, jakie narracje próbuje się nam sprzedać. Musimy dostrzegać szczegóły, musimy pytać, kwestionować - po prostu zwracać uwagę na takie rzeczy! Jesteśmy to winni POMORDOWANYM braciom i sąsiadom.
Opowieść snuje na przemian Sarona i Saron - inteligenckie małżeństwo po 40tce. Co to za dziwne imiona, myślę. Nie występują na Ukrainie. I dlaczego są takie same? Musi być w tym jakiś zamiar. Saron (też Szaron) to biblijna, urodzajna równina w Palestynie rozciągająca się od morza Śródziemnego do wzgórz za Jerozolimą. Ale też postać z greckiej mitologii: władca Trezenu (Tryzonii) w Argolidzie, który postawił Artemidzie, bogini łowów, świątynię nad Zatoką (nomen omen) Sarońską. Wg innej wersji miał zapędzić się podczas polowania za łanią, która wbiegła w morze, i utonąć. Pochowano go potem w świętym gaju Artemidy a zatokę nazwano po nim. Więc żydowski wątek Elizjum, czy łowy? Ale co, jaką łanię ścigają oboje Saronowie?
Jest to niewątpliwie poszukiwanie siebie. Kim się jest i dlaczego się jest takim. Oboje są z niefunkcjonalnych rodzin, ale one ich mocno określają. Ojciec Sarony - sierota z cyrkowej rodziny o cygańskim rodowodzie wyemigrował, by zarobić więcej na tę własną, po czym odsunął się od niej (matka nie chciała wyjechać). Jednak pomaga dorosłej Saronie założyć biuro turystyczne: romantyczne podróże do Niemiec. Pomysł skazany chyba z góry na klęskę, bo primum vivere, deinde philosophari... Rodzice Sarona po długich latach starań wyemigrowali razem, ale jedynak się zbuntował i wrócił na Ukrainę. Sam zerwał z nimi kontakt. Jego ojciec był awangardowym malarzem, a za granicą musiał pójść do normalnej pracy. Sądząc po tych historiach rodzinnych, obie rodziny musiały mieć żydowskie korzenie - tylko tak dawni obywatele ZSRR mogli dostać zgodę na emigrację i zostać przyjęci za granicą - głównie w Niemczech - z pełną osłoną socjalną. Obaj ojcowie wydają się toksyczni - zgodnie z tezą ukraińskiej literatury kobiecej (Zabużko), że w przeciwieństwie do kobiet faceci są tam psychicznie przetrąceni i denni. Jednak Saron - może dlatego, że boi się stać się takim, jak ojciec? - bardzo uważa, by być delikatnym i we wszystkim ustępuje partnerce, we wszystkim się kontroluje. Do tego stopnia, że ona nie wie, jaki jest naprawdę (kobiety jak E.T. - potrzebują "more input"). Może właśnie po to jest ta rodzinna spowiedź?
W każdym razie spowiedź jedyna w swoim rodzaju. Raczej nie dlatego, że Sarona może się pochwalić niezwykłymi podróżami: pobyt u znajomej malarki we Francji (Simone Charriere? ją także w obrazach interesują głównie ludzkie RELACJE), artystyczna atmosfera otwartego domu w Grecji, albo i Ukraina - gdzie jeszcze przyjmując obcych ludzi na nocleg pod swój dach, gospodarz wygoniłby w nocy z łóżek własną rodzinę i umieścił w nich "gości"? Nie tylko dlatego, że w swym związku ona nie jest - jak inne kobiety na Ukrainie - dodatkiem do męża czy partnera. Narratorka zauważa też, że na Ukrainie pewne rzeczy traktowane są symbolicznie tzn. nie biorą udziału w codziennym życiu rodziny naprawdę: piękny (i nieużywany) pokój stołowy z łóżkami zaścielonymi haftowanymi poduchami (albo łazienka - to z mojego doświadczenia), droga odzież, obuwie lub samochód używane jedynie od święta - ważne że są, można się pochwalić, ale nie korzysta się z nich. Są tylko symbolem statusu (jeśli drogie i wygodne buty nakłada się tylko od święta, to wykorzystuje się bardziej ich elementy dekoracyjne niż funkcjonalność, s.66). Podobnie traktuje się obrzęd ślubu z obowiązkowym filmowaniem wszystkiego, czy pogrzeb z równie obowiązkowymi, koszmarnymi estetycznie nagrobkami - to wszystko jest dla innych, na pokaz, nie dla siebie. Ona się do tego dystansuje - jej dom jest stary i nie chciała go zmieniać, to ona się w niego wżyła, nie odwrotnie - nie zmieniała go, zachowała w nim też starą kuchnię. I z podobnym pietyzmem traktuje wspomnienia - własne i partnera.
jestem przekonany, że relacje każdego małżeństwa zawsze są o wiele bardziej skomplikowane, niż to się wydaje na pierwszy rzut oka, i schematyczne określenia - szczęśliwy/nieszczęśliwy - po prostu tracą sens, kiedy dowiadujesz się więcej o życiu tych ludzi. (s.135)
W książce - obok wielu jednakowo zatytułowanych rozdziałów typu "Saron" i "Sarona" - znalazło się miejsce na "Czytanie" i Intensywność". Czytanie jako reset "by wyprzeć nagromadzone przez cały dzień spamy" dla niej nie działa, bo kiedy od rana zajmie się czymś innym, to później nie może się skupić na książce. Gdy zacznie od czytania, nie robi nic innego. Czyli jednak nie prowadzi biura, lecz ma całą masę czasu, który sama może dowolnie organizować... Splajtowała? W tym drugim rozdziale stwierdza, że z czasem człowiekowi przestaje zależeć na gromadzeniu nowych wrażeń (to powierzchowne jak czytanie dla akcji) i zamiast tego zaczyna doceniać powtarzalność. I wspominanie wcale nie jest gorsze od nowych, intensywnych bodźców. Podobnie z książkami: z czasem zamiast akcji zaczyna się doceniać szczegóły, atmosferę, język. W przeciwieństwie do książek akcji, gdzie czasem nic więcej nie ma, prawdziwe życie posiada jednak zawsze potencjalną głębię.
Pomyślałam, że turystyka w klasycznym jej rozumieniu - to naprawdę szczególnie nudna i uciążliwa sprawa. (s.85)
Jest w książce jakaś spokojna, elegijna atmosfera. Harmonia i spokój opowieści wynikają ze sposobu narracji: czytelnik jest kołysany językiem, delikatnością obu stron konwersacji, a szczerość spostrzeżeń - zarówno żeńskich Sarony, jak i męskich Sarona - wygląda na autentyczną. A ponieważ komunikacja między partnerami: sposoby łagodzenia konfliktów oraz wzajemna uważność wobec partnera w związku dotyczą każdego czytelnika, jego uwaga i skupienie na wątku opowieści zostają utrzymane. Zwłaszcza listy pozostawiają wrażenie głębszej komunikacji z autorką. Pozytywny i nienachalny przykład slow life.
Tylko czy utonąwszy podczas łowów za cudzym "ja" naszej najbliższej osoby zostaniemy, podobnie jak mityczny Saron, uhonorowani pochówkiem w świętym gaju? A co ten lubczyk? Suszony na poddaszu dodawało się u Sarony na wszelki wypadek do wszelkich potraw... Po lekturze wydaje się, że zamiast docierać wciąż tylko przez żołądek do serca mężczyzny, niektóre kobiety (szczęściary?) mogą sobie z nim po prostu porozmawiać.
--
Tłumaczenie: używanie potocznego słowa "publika" zamiast "publiczność" nie jest neutralne znaczeniowo - ma wyraźny odcień pejoratywny. Widzę, że tłumacze i autorzy przestają to już odczuwać. A właśnie na Ukrainie "tfu, publika!" miało jeszcze jedno znaczenie: czegoś bezwstydnego lub niestosownego. Na s. 98 znajdujemy zdziwienie Sarona, że Wagner mając tyle książek, mógł "zostać antysemitą i nazistą". Niezależnie od tego, że wszystkie ideologie najskuteczniej są propagowane właśnie przez książki, przypominam, iż Wagner umarł w 1883 roku. Więc teraz ja się dziwię: musiał być jakimś jego prekursorem? Chyba, że każdy niemiecki nacjonalizm to dziś nazizm? Pytanie tylko, czy zdaniem autorki, czy tłumaczki. Niemieckie miasta, takie jak Regensburg, mają polskie odpowiedniki - po polsku Ratyzbona.
Notatki>>
lureks,
servaas.com, rzeźby
Pinsla w Olesku,
pałac w Podhorcach, poobiednia kawa z dżezwy - z kardamonem i cytryną.
Lit.: Nestroy, Jean Paul.