Miałam już przyjemność poznać niektóre reportaże Tomasza Michniewicza i poczuć w nich kawał oddanego serducha, ale jego najnowsza książka „Przedświt” jest czymś zupełnie innym. Czymś co nawet ciężko określić, bo z jednej strony zachwyca oryginalnością i łechta duszę, a z drugiej może się wydawać zbyt trudna do pojęcia, by ogarnąć ją samym rozumem i doszukać się w niej określonej interpretacji. Tych interpretacji może być naprawdę wiele, a i tak zapewne do końca ciężko odkryć co autor miał konkretnie na myśli.
Poznajemy pewnego bezimiennego mężczyznę, który właściwie jest już w połowie drogi swojego życia i właśnie odczuwa, że jego nawigacja czyli decyzje jakimi się kierował poprowadziły go w ślepy zaułek. Wydawać by się mogło, że nie brakowało mu do szczęścia niczego. Wcześniej nie brakowało. Nagle bum. Coś pękło. Pojawiły się wątpliwości. Wszystko się rozsypało. Przede wszystkim rozpadały się relacje. Zarówno rodzinne, przyjacielskie i damsko-męskie. Po wielu latach decyzja o przekreśleniu tej ostatniej bolała najbardziej. Ogrom pytań. Brak dobrych odpowiedzi. Co z tamtymi wspólnymi latami? Po co to było? Czy było to potrzebne? Tak szybko w dojrzałość? Żeby minęło? Co było powodem? To nie działa tak, że do grobowej deski? Co to za czasy? Jeden wielki żal i analiza doszukiwania się sensu w danej sytuacji.
Pasja jaka stała się pracą i jednocześnie praca jaka zniszczyła pasję stała się również kolejnym powodem do analizy egzystencji i szukania czegoś pozytywnego w samym wyciskaniu życia z życia.
Ciężko jest żyć, kiedy ma się poczucie że przeżyło się już życie, które nadal wciąż jeszcze trwa, a wydaje się jakby wszystko było już zabite.
Spotykane postacie i rozmowy z nimi, tak samo upewniają bohatera, że pomimo zupełnie innych sposobów na życie czują się wewnętrznie podziurawieni jak ser szwajcarski. Wypaleni i zmęczeni spowszednieniem każdego kolejnego dnia. Nieudane życie, choć udane na pozór. Przejrzali dojrzałością.
Czy razem, czy samemu, czy z wymarzoną pracą czy też z taką jakiej się nienawidzi. Wszystko kiedyś może trafić do jednego worka – bezradności i chęci ucieczki od tego.
O czym więc może marzyć człowiek przejrzały w swojej dojrzałości? Może tylko oderwanie się od życia jest jego najlepszym momentem, bo człowiek nie może składać się przecież z samych trosk…
„Nawet nie wiem, kiedy to się zaczęło, skąd się wzięło w ogóle. Kiedyś tak przecież nie było, a teraz mi się wydaje, jakbym tak miał od zawsze. I jeszcze się boję. Nawet nie wiem czego. Niby nie ma się czego bać, a jakbym się bał wszystkiego. Lęk taki dziwny, nieupostaciowany, za to ciągły. Siedzi w kącie i to wystarczy. Nie da odpocząć. Jakby ktoś nieustannie stał mi nad głową, górował, aż się chcę odsunąć, schować, a nie ma jak. To już naprawdę trzeba się pogubić, żeby się bać niczego i bez potrzeby. Zresztą nawet nie wiem, co to jest za miejsce, jak ja się tu znalazłem. W tym miejscu w życiu. Poniosło mnie tu chyba samo. Jestem jakiś taki zawieszony, zamiast ruchu bezcelowe drgania. Co to za człowiek który nie kieruje własnym życiem? Żeby nie wiedzieć, co się robi i po co? Wstyd po prostu… Powinienem się wziąć za siebie, coś zmienić. Cokolwiek, a może nawet wszystko, sam już nie wiem. Nadać sobie jakiś kierunek… Z drugiej strony... może ja wcale nie muszę być gdzie jestem? Może jestem po prostu niepotrzebny. Nikomu brakować nie będzie, gdybym zniknął, wyparował. Świat się potoczy dalej sam. Może tylko mi przeszkadza ten obowiązek bycia. Może się nie ma co szarpać, bez potrzeby…”
Nie będę zgrywać mądrali i twierdzić, że całość książki poruszyła mnie swoją głębią i już ją przetrawiłam. Nie umiałam tego zrobić w pełni. To jest zbyt wysoki poziom odczuwania pewnych stanów do których jeszcze nie dorosłam. Nie do wszystkich. Przemieliły mnie wstępnie te fragmenty, z którymi się identyfikuję i które są mi bliskie, bo je rozumiem.
To czego nie rozumiem zwyczajnie zostaje mi uszanować, bo zdecydowanie jest w tej książce pełno emocji do przerabiania nie na jeden raz. Pomieszanie się jawy ze snem. Prawdy z fikcją wprawia w jakiś obłęd. Ciężko przyswajalny i oniryczny świat.
Z całą pewnością „Przedświt ”zasługuje jednak na uwagę i bliższe poznanie, chociaż może być to delikatne, trudne i wymagające spotkanie-zderzenie z tym co boli nieraz w środku.
„I co mi zresztą z tego starania?...A po co to komu? Nikt i tak nie zauważa… Całe życie się boję. Bólu, wstydu, strachu. Nawet strachu się boję. Że sobie nie poradzę się boję... Skoro wiedziałem, że sobie nie poradzę, to po co w ogóle próbować?...”
Bardzo dziwny przypadek. Podczas czytania tej książki miałam włączone radio. W tle leciała piosenka Kory- Przepis na szczęście. Swoją drogą świetny utwór. Wsłuchałam się w słowa tekstu:
„Nie pytaj czy jestem szczęśliwa
Życie czasami bywa znośne
Słowa zwykle wszystko tylko psują
Dobrze nie całkiem jest dorosnąć”
To był tylko początek tekstu, a ja już wtedy się uśmiechnęłam i uznałam to za jakiś znak…
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.