Jeśli oczekujecie, że ta książka będzie dobrym reportażem - rozczarujecie się.
Jeśli oczekujecie, że w tej książce znajdzie się sporo zapisów rzeczywistych rozmów z operatorami - rozczarujecie się.
A jeśli oczekujecie książki będącej w całości o autorze, jego frustracjach, zawiedzionej pierwszej miłości, udanym kolejnym związku i lękach rodzicielskich (i w sumie nie tylko), to tak, trafiliście dobrze.
Żeby oddać sprawiedliwość - do 19 strony było nieźle. A potem, z niewiadomego dla mnie powodu, autor rozpoczął autokampanię informacyjną na swój temat, która trwała i trwała, i skończyć się nie mogła. Dowiedzieliśmy się z niej, że autor jest indywidualistą, buntownikiem, że nie zgadza się z obecnym systemem nauczania w którym ocenia się ucznia, a nie jego pracę (ja też się nie zgadzam, ale co to ma do mojej recenzji? Nic!), że jest nonkonformistą i to do potęgi, że jest egoistą, że jest inteligentny, że jest mizantropem, że w związku z tym nie ma dobrego mniemania o ludziach i że w sumie to ich nienawidzi. Ach, zapomniałabym o tym, że autor wspomina, że zawsze był inny od innych i nigdy nie lubił imprez. On zawsze był ponad to - nigdy nie pił na umór, nie łaził po dyskotekach. I zapewne to, oraz niewierność, była przyczyną pierwszego zawodu miłosnego, który ruszył go tak bardzo, że musiał o tej biednej dziewczynie i jej nastoletniej ciąży (na szczęście nie z autorem) w swojej książce wspomnieć.
Bo przecież to jest ważne, żeby zrozumieć, jak ciężka jest praca operatora 112. Co nie?
Ale! Właśnie! Praca. Kiedy już przedrzemy się przez mnóstwo zbędnych informacji o samym autorze i jego cechach charakteru, i kiedy już zapoznamy się z jego przemyśleniami dotyczącymi tego, że na wieczorne wypady na miasto chodzą tylko panny typu plastik-fantastik i ich napakowane jurne Sebixy, a całe miasto ocieka zbrodnią i potencjalną tragedią, to docieramy do tego momentu w którym siadamy przy biurku, przy konsoli i... Leci pierwsze zgłoszenie!
Teraz zapewne poczujecie przypływ nadziei, jako i ja poczułam. Zacznie się robić ciekawie, tak? A właśnie, że nie. Bo o pracy dowiadujemy się tyle, że była ciężka. Że ludzie byli niemili. Że ludzie nie byli wyrozumiali i krzyczeli. Że ludzie byli niemili, nie byli wyrozumiali, krzyczeli i obrażali operatorów! Że system nie działał właściwie, bo wypełnione w trakcie rozmowy formatki nie przesyłały się z automatu do odpowiednich służb. Że praca niewdzięczna. I niskopłatna. I że premii nie było. A jak były to zależały od kaprysów. I że w ogóle rotacja. Ale ekipa była fajna i była moc, i zrozumienie, i petarda. Ale potem ekipa się posypała, bo ludzie się zaczęli zwalniać. Bo było ich za mało i nikt nie chciał pracować za najniższą krajową i to z takim nawałem obowiązków i odpowiedzialności na karku.
Tym, co irytowało mnie bodaj najbardziej, poza niepotrzebnymi wstawkami autoprezentacyjnymi autora, był ton w jakim wypowiadał się o ludziach, którzy do niego dzwonili. Wrzucał wszystkich do jednego worka - można było odnieść wrażenie, że dzwonią do niego głównie żartownisie i idioci, którzy chcą sobie pokrzyczeć, a on - ojej - nie może im odpowiedzieć w podobnym tonie.
(Panie autorze, większość ludzi pracujących z klientami nie może odpowiadać im zniżając się do ich poziomu, serio. I też nas to boli i frustruje.) Autor wymagał też od ludzi zaangażowania, którego sam nie przejawiał.
Przykład? Pan Klasa szczeniacko wyzłośliwia się wobec kobiety, która zgłosiła pana leżącego na chodniku, ale nie chciała ani zatrzymać samochodu (bo jechała do pracy), ani tym bardziej nie miała zamiaru podchodzić do obcego faceta. (s.152) Obowiązek obowiązkiem, ale czasem po prostu nie sposób podejść do kogoś, kto wygląda jakby potrzebował pomocy, ale jest - powiedzmy - wysmarowany wymiocinami. Nie wiem, jak Wy, ale ja bez bicia przyznaję się, że udzieliłabym operatorowi odpowiedzi poglądowej ,,na oko'' i raczej nie ryzykowałabym wysmarowania się czyimiś płynami ustrojowymi i treścią żołądkową bez odpowiedniego zabezpieczenia w postaci rękawiczek.
W każdym razie - rozumiem kobietę zgłaszającą i uważam, że autor zachował się wobec niej co najmniej nieprzyjemnie i niestosownie, nie przejawiając tej empatii, o której braku cały czas krzyczał i której od dzwoniących żądał.
I to wszystko tylko po to, żeby ileśtam stron dalej przyznać się, że w sumie wracał po nocce z pracy i zobaczył obcego człowieka leżącego na chodniku, i niby wiedział, że powinien to zgłosić, ale rozumiecie: zmęczony był i po nocce, i po takiej ciężkiej pracy, że sprawę olał. Bo jego wymówki są lepsze, niż wymówki innych osób, prawda?
Listę cech charakteru autora proponuję na koniec poszerzyć o słowo hipokryta. I to by było w sumie na tyle.
*Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl