Debiuty autorskie zawsze jakoś szczególnie mnie do siebie przyciągają. Pamiętam, że powieść Juliette Fay spotkałam kilka lat temu na jakiejś wakacyjnej wyprzedaży książkowej i po prostu nie mogłam jej nie kupić. A teraz, także w letnim sezonie, wreszcie nadszedł czas, żeby zagłębić się w tę inteligentną i wyważoną opowieść.
Janie LaMarche nie może się uporać z nagłą śmiercią swojego ukochanego męża Robbiego, który zginął tragicznie w wypadku. To jedno fatalne w skutkach zdarzenie sprawia, że szczęśliwe życie Janie oraz dwójki jej malutkich dzieci zamienia się w coś na kształt smutnej, biernej egzystencji. Bohaterkę poznajemy w czasie gdy mijają trzy miesiące po tym traumatycznym wydarzeniu - w momencie, gdy kompletnie nie radzi sobie z nową sytuacją i zupełnie nie ogarnia nowej rzeczywistości. Kobieta jest załamana, rozżalona, zła na cały świat i zapatrzona w tę swoją żałobę. Musi zająć się dziećmi i stwarzać pozory względnej normalności - co przychodzi jej z niemałym trudem. Na szczęście dziewczyna ma wokół siebie spore grono przyjaciół i rodzinę zawsze gotową do pomocy. Janie jednak nie potrafi tego docenić skupiona na własnym bólu i rozgoryczeniu. Z pomocą mają przyjść jej rozmowy z miejscowym proboszczem - księdzem Jakem. Za namową ciotki Jude bohaterka decyduje się także wziąć udział w kursie samoobrony, ale największym zaskoczeniem jest dla niej spotkanie z Tugiem Malinowskim, który pojawia się niespodziewanie i na zlecenie męża ma zbudować dla Janie wymarzoną werandę.
Cały zbieg zupełnie niespodziewanych sytuacji sprawia, że bohaterka powoli dostrzega wokół siebie innych ludzi i zaczyna doceniać pomoc, jaką ofiarują jej najbliżsi. Ale czy rzeczywiście uda jej się znów wyjść życiu na przeciw? Czy spróbuje podołać obowiązkom samotnej matki? Czy zdoła pogodzić się ze śmiercią męża i zamknąć definitywnie ten rozdział?
Juliette Fay stworzyła naprawdę bardzo interesującą i niezwykle prawdziwą opowieść. Dopracowana w najmniejszym szczególe stanowi ciekawą i mądrą lekturę, z której powinno się wyciągnąć określone wnioski. Tragedia jaka wydarzyła się Janie tak naprawdę może spotkać każdego z nas, dlatego powinniśmy docenić uniwersalny charakter i ponadczasową wymowę tej historii.
Przyznaję, że fabuła bardzo przypadła mi do gustu. Co prawda niektóre wątki zostały potraktowane dość pobieżnie, kilka jest dosłownie zasygnalizowanych, ale z drugiej strony otrzymujemy na przykład całe cytaty z Ewangelii, które naprawdę można było jedynie streścić. Pomysł prowadzenia pamiętnika przez główną bohaterkę na pewno był trafiony, ale niestety jego potencjał nie został w pełni wykorzystany. Zbyt mało w tych zapiskach emocji, nastroju, przemyśleń, a zbyt dużo powtórzeń tego, o czym czytaliśmy chwilę wcześniej.
Dość dobrze zostały nakreślone etapy przeżywania żałoby, trafnie została pokazana ewolucja prowadząca od rozpaczy, buntu, złości, do akceptacji i uspokojenia. A mimo to zupełnie nie udało mi się polubić głównej bohaterki. Drażniła mnie od samego początku jej postawa, jej agresja, złość, których nie mogłam zaakceptować. Zdaję sobie sprawę, że powinnam jej współczuć, ale nie potrafiłam. Starałam się też ją zrozumieć, jednak nie do końca mi się to udało. Być może zawinił tu w znacznej mierze odbiór emocji. Niby powinny być, ale ich zabrakło i to od samego początku do ostatnich stron całej opowieści.
Tego typu historia może wyciskać łzy smutku, żalu, wzruszenia, z drugiej strony powinna otulać ciepłem, współczuciem, zrozumieniem. I właśnie tego mi tutaj chyba najbardziej brakowało.
Tug jako facet, człowiek z bagażem własnych doświadczeń, osoba o bardzo dobrym sercu wyjątkowo przypadł mi do gustu podobnie jak dzieci Janie. Rezolutny pięcioletni Dylan po prostu skradł moje serce, a malutka kilkumiesięczna Carly byla naprawdę słodkim bobasem. Całe otoczenie Janie wydało mi się naprawdę w porządku, tylko do niej samej nie mogłam się zupełnie przekonać.
"Weranda pełna słońca" to opowieść przepełniona przeróżnymi życiowymi problemami. Akcja toczy się bardzo wolno, a lektura wcale nie jest taka łatwa, lekka i przyjemna jakby się mogło z pozoru wydawać. Tym niemniej warto spędzić z tą książką kilka wieczorów, aby osobiście się przekonać jak może wyglądać życie po starcie ukochanej osoby, jak radzić sobie z żałobą i w jaki sposób próbować szukać ukojenia.
Jeśli lubicie opowieści obyczajowe poruszające trudne tematy ogólnoludzkie, to myślę, że powieść Juliette Fay przypadnie Wam do gustu. Ciekawa jestem Waszych wrażeń po lekturze tej powieści.