Kolejny poradnik z cyklu ''jak być zdrowym i szczęśliwym''.
We wstępie książki autorzy zamieścili same pozytywne opinie osób na temat ich działalności. Problem w tym, iż porady Agnieszki Jucewicz i Mariusza Budrowskiego bywają, delikatnie rzecz ujmując, kontrowersyjne i banalne ( stosowanie lewatywy, spożywanie oleju kokosowego, etc.). Mam wrażenie, jakby promotorzy projektu,nie mogli się zdecydować, co konkretnie zamierzają nam przekazać. Ich recepty mogą przynieść więcej szkody niż pożytku.
Aby zdobyć zaufanie czytelnika ( i żeby dłużej z nimi został), odsłonięto kilka szczegółów z życia prywatnego. Dzielą się swoimi zmaganiami z rozmaitej maści schorzeniami. Dobrze, że państwo raczyli poinformować odbiorców, że ich rady nie mogą zastąpić ewentualnej konsultacji lekarskiej, sprytnie się przy tym zabezpieczając od strony prawnej.
Wartość tej książeczki jest praktycznie znikoma; autorzy powołują się na wyniki badań, ale nie poinformowali nas przez kogo i gdzie zostały przeprowadzone. To spory mankament, podważający wiarygodność twórców. Ponadto wnioski autorów są naciągane, bazują na własnej, pokrętnej interpretacji. Kolejny zarzut, to taki, iż na kartach omawianej publikacji propaguje się niezbyt zdrowe mody i ideologie ( wszak wszystko zależy od stanu naszego zdrowia i indywidualnych upodobań).
Kiepski styl pisania Jucewicz i Budrowskiego jest kolejną wadą. Ich polszczyzna nie jest wyszukana. Twierdzą też, że przeczytali wiele książek na temat zdrowego trybu życia, dlaczego więc nie zamieścili bibliografii ani nawet przypisów? Trudno też dać wiarę opowieściom, że nigdy wcześniej nic nie słyszeli na temat wykształcenia prawidłowych nawyków żywieniowych. Pierwsza piramida z zaleceniami powstała w latach dziewięćdziesiątych, od tamtego czasu jest modyfikowania, wciąż coś się zmienia.
Niektóre sformułowania wzbudzają uśmiech politowania, według nich jajko to okres kury. Zauważyłam też, że autorzy najchętniej skorygowaliby podstawę programową nauczania obowiązującą na kierunkach medycznych i wtrącili swoje ''rady". Wedle nich studenci medycyny nie przyswajają prawie żadnej wiedzy (!). Od dawna też postuluje się ograniczenie konsumpcji ilości mięsa, zatem wywody inicjatorów pozornie szczytnej idei nie są odkrywcze. A już konkluzje o tym, że zatajono przed nami informację na temat ryb. Skąd te wymysły, przecież nie jest żadną tajemnicą, że panga (pochodząca z zanieczyszczonych wód) jest niewskazana do spożycia.
W sumie Agnieszka Juncewicz i Mariusz Budrowski na nowo układają nam jadłospis: mleko złe, jaja nie mają u nich szans, chleb jeszcze gorszy. Zgodzę się, że o dobre jakościowo pieczywo dziś trudno. Ale nie jest to niemożliwe. Niepotrzebnie też moim zdaniem, autorzy demonizują gluten, oskarżając go o wszystko co najgorsze. Powtarzają za celebrytami komunały, że wszyscy są na niego uczelni. Skąd te brednie? Zdrowy człowiek nie musi, nawet nie powinien wykluczać glutenu z jadłospisu.
Kolejną dyskusyjną sprawą są głodówki, które proponują. Że nie wspomnę o tym co wypisywali na temat witaminy B-12.
Zmęczyły mnie te bzdury.