Od jakiegoś czasu wybierając się do biblioteki przeglądam sobie jej elektroniczny katalog i robię sobie listę życzeń – tytuły które w jakiś sposób mnie zaintrygowały, czy po prostu przyszedł czas aby się z nimi zapoznać. Nie znaczy to oczywiście, że trzymam się tej listy jak pijany płotu – daję się namówić paniom bibliotekarkom na różne nowości czy też sama wezmę jakąś książkę pod wpływem impulsu. Tak było z książką Wendy Holden „Szkoła dla mężów”. Zwróciła moją uwagę okładka – młody człowiek z mina zbitego psa, udekorowany tak jak moja szafka nad lodówką samoprzylepnymi karteczkami z przypominajkami typu „Odbierz pranie”, „Nakarm kota” czy „Odbierz dzieci”. Od razu zastrzegam, że nie nastawiałam się na jakieś ogromne intelektualne przeżycia, klasyfikując książkę „po wyglądzie” jako popołudniowe, lekkie czytadło.
I nie zawiodłam się. Książkę czyta się szybko, łatwo i przyjemnie. Głównym bohaterem jest mieszkający w Londynie Mark. Ma zonę Sophie, która po urlopie macierzyńskim wraca do pracy, kilkumiesięcznego syna Arthura i pracę, która zabiera mu większość czasu. Mark pracuje bowiem w wydawnictwie, które dopiero musi się wybić na rynku księgarskim a jest to dla niego o tyle ważne, że z sukcesem firmowanych przez nie książek związany jest ewentualny awans Marka. Mark ma również teściową Shirley, która go wyraźnie nie lubi i uważa, że jej córka powinna sobie znaleźć kogoś lepszego niż Mark, a przede wszystkim kogoś o wiele lepiej sytuowanego. I nawet już kogoś takiego ma na oku – Simon, dawny chłopak Sophie, zrobił zawrotną karierę, jest multimilionerem i nadal jest sam… Nie będę zdradzać szczegółów fabuły, powiem tylko, że na skutek kilku nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, a także zorganizowanego działania Simona i Shirley małżeństwo Marka zawiśnie na cienkim włosku a on sam będzie szukał pomocy w tytułowej szkole.
Po zakończeniu lektury tej rzeczywiście zabawnej książki naszła mnie jednak refleksja, że czasami byle głupstwo, potrafi zniszczyć nawet najlepszy związek. Bo jak mówi doktor Martha Krankenhaus, założycielka „Szkoły dla Mężów”: „Za każdym razem chodzi o drobiazgi. Bo kiedy drobiazgi zaczynają doskwierać, po jakimś czasie przestają być drobiazgami, ale stają się poważnymi problemami”
A z drugiej strony jak niewiele trzeba aby o ten związek zadbać – ot miłe słowo, pamiętanie o wspólnych rocznicach, pomoc przy dziecku czy zwyczajna codzienna rozmowa ale też wieszanie mokrego ręcznika, zakręcanie pasty do zębów czy odkładanie używanych koszul do kosza na brudną bieliznę…