Amerykański komik napisał książkę o tym jak rewolucja technologiczna, internet i smartfony, wpływają na amerykański rynek matrymonialno-randkowy, ale to nie satyra, rzecz jest bowiem oparta na całkiem solidnych badaniach psychologicznych i socjologicznych.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu ludzie brali za małżonków osoby z sąsiedztwa, a wśród kryteriów wyboru dominowały motywy ekonomiczne: mężczyzna powinien był zarobić na rodzinę a kobieta urodzić dzieci i prowadzić dom. Miłość miała jakby mniejsze znaczenie. Teraz natomiast szukanie tej drugiej połówki, idealnego partnera jest dla nas dużo ważniejsze, a w dobie smartfonów i internetu także nieporównanie łatwiejsze. Poza tym zdecydowanie więcej trwałych związków opartych jest na miłości, to optymistyczna konstatacja.
Ciekawe są rozważania, powiedziałbym techniczne, o tym, jak treść i jakość SMS-ów wpływają na powodzenie relacji w jej wczesnej fazie. Frapujące są dywagacje na temat odwlekania odpowiedzi na SMS-a, techniki zupełnie świadomie używanej przez wiele osób, aby wzmóc zainteresowanie drugiej strony. Okazuje się, że w ten sposób stosuje się pewne reguły odkryte przez psychologów społecznych. Po pierwsze, reguła niedostępności: im bardziej coś jest niedostępne, tym bardziej tego pragniemy. Po drugie, brak odpowiedzi wywołuje niepewność: „która według psychologów społecznych może prowadzić do silnego pociągu romantycznego”. Oczywiście można tu przesadzić, autor książki poznał pewną panią, która nigdy nie odpowiedziała na jego SMS-y...
Następnie mamy rozdział o poznawaniu się w sieci. Sprawa to bardzo ważna, bo ponad 1/3 par, które wzięły ślub w USA w latach 2005-12 poznała się przez internet (przedtem najpopularniejsze było poznawanie się przez rodzinę, znajomych lub w barach). Sporo miejsca poświęca autor portalom randkowym, które dają złudzenie olbrzymiej ilości osób przeciwnej płci, mogących zostać naszymi partnerami. Pisze autor o młodych ludziach, którzy wymieniali sporo wiadomości z wieloma osobami płci przeciwnej, ale do randek nie dochodziło, albo okazywały się katastrofą. Opierając się na radach specjalistów Ansari twierdzi, że „Portale randkowe najlepiej sprawdzają się, gdy traktujemy je jako okazję do poznania ludzi, których inaczej nie mielibyśmy szansy spotkać.” Bowiem „tylko jedna rzecz pomóc ci zdecydować, czy masz szansę z nowo poznaną osobą: spotkanie na żywo”. Zatem należy jak najszybciej spotkać się w realu.
Autor przytacza ważną radę Helen Fisher, antropolog, która pracuje w tym biznesie.Pisze, że „nie należy za bardzo wczytywać się w cudze profile i ulegać pokusie wszczynania długich rozmów w sieci przed pierwszą randką. Według Fisher tylko jedna rzecz może pomóc ci zdecydować, czy masz szansę z nowo poznaną osobą: spotkanie na żywo. W żaden inny sposób nie przekonasz się, jaka jest naprawdę, ani czy coś was w ogóle łączy.” Zaleca ona randkowiczom „trzymać swoje wiadomości w ryzach i jak najszybciej spotkać się w realu.” Twierdzi też, że określenie 'serwisy randkowe' jest mylące. Powinny nazywać się 'serwisami zapoznawczymi' ponieważ „umożliwiają umówienie się z drugą osobą i poznanie jej osobiście”. Inna specjalistka radzi wręcz użytkownikom portali randkowych by wymieniali maksymalnie 6 wiadomości z drugą osobą, zanim zdecydują się na spotkanie. Ciekawe, że to kobiety chcą więcej wiadomości: boją się spotkań z nieznanymi mężczyznami.
Rozdział poświęcony wyborowi drugiej połowy zaczyna się od oczywistej konstatacji, że smartfony i internet bardzo zwiększają możliwości wyboru. Niestety, według psychologów prowadzi to często do paraliżu decyzyjnego. Ludzie bowiem mają pokusę maksymalizacji: szukania osoby idealnej, wymarzonej. To złudzenie, nigdy takiej osoby nie znajdziemy, a w procesie szukania możemy zgubić całkiem fajne, ale 'nieidealne' opcje. Poza tym 'maksymaliści' gdy już dokonają wyboru, są raczej niezadowoleni – zawsze mają uczucie, że mogli wybrać lepiej. Zamiast tego autor radzi by być 'satysfakcjonalistą' i zadowalać się tym, co jest wystarczająco dobre. Oczywiście, powyższe rozważania odnoszą się nie tylko do wyboru partnera, ale też zakupów, wyboru pracy, domu itd. itp.
Książka jest nierówna (słaby rozdział o tym jak to się robi w Japonii czy Argentynie), poza tym napisana zbyt luzackim stylem, autor prezentuje nam zbyt dużo przaśnego humoru mocno opartego na symbolach amerykańskich, przez to niezrozumiałego. To czasami irytuje, ale pozytywy przeważają nad negatywami, to bardzo ciekawa lektura.