Po raz pierwszy przeczytałam Intrygę i miłość na studiach i pozostawiła we mnie wrażenie książki bardzo dobrej. Ostatnio przypomniałam sobie o niej, czytając tutaj jej recenzję i postanowiłam odświeżyć. Wrażenie, jak się okazuje, nie było chwilowe.
Tytuł utworu jest… intrygujący i tragedii nie zapowiada. Raczej sugeruje, że będziemy mieli do czynienia z miłosnymi potyczkami, jakąś rozgrywką między zakochanymi, może nawet zabarwioną humorem. Tytuł brzmi – przynajmniej dla mnie – dość ekscytująco i zaciekawiająco. Oczywiście jeśli wiemy co nieco o autorze, ta wersja odpada. Ale jeśli nie wiemy, można się nabrać.
Bo to jednak jest tragedia. Powiedziałabym, że historia bliska w swym dramatyzmie Romeowi i Julii Szekspira, ale to by było za mało. Schiller daje nam coś więcej, bo nie bazuje na konflikcie, którego przyczyn dawno nikt nie pamięta, a na zderzeniu dobra i zła, wartości i antywartości. Robi to w sposób bardzo rzeczywisty, namacalny. Dosłownie uderza czytelnika zepsutym mięsem i to nie pozyskanym z jednego człowieka, a ze stada ludzi.
Sprawa na pozór wydaje się schematyczna. Mieszczanka Luiza i arystokrata Ferdynand kochają się. Nie muszę tłumaczyć, że uczucie jest czyste, nieskażone, w mniemaniu zainteresowanych (a zwłaszcza Ferdynanda) zdolne góry przenosić – i zakazane, niemożliwe, bez szans. Nie tylko dlatego, że byłoby mezaliansem. Przede wszystkim dlatego, że szanowny tatuś Ferdynanda wybrał już małżonkę dla niego, a małżeństwo to zabezpiecza jego interesy i pozwala zachować dotychczasową, wysoką pozycję. Syn oczywiście staje okoniem, wtedy tatuś, któremu grunt zaczyna się usuwać spod nóg, razem z pomagierami konstruują tytułową, tragiczną w skutkach intrygę. Lawina zdarzeń następujących w jej wyniku przynosi nieszczęście nie tylko dwojga zakochanych.
Bohaterem wg mnie najbardziej tragicznym w tej sztuce jest ojciec Luizy. Mądry człowiek, który czuje pismo nosem i wie, że znajomość córki z Ferdynandem nie przyniesie nikomu nic poza cierpieniem. Jest to też postać doskonale narysowana, dynamiczna. W pierwszym akcie mówi językiem, który uwielbiam – dosadnym i celnym. W ostatnich scenach zaś tak pełnym rozpaczy, jakby był antyczną Niobe tracącą swoje potomstwo. Kontrast z bezdusznym ojcem Ferdynanda (który na koniec dość teatralnie pozwala się aresztować) jest aż nadto wyrazisty.
Postacią tragiczną jest też na swój sposób lady Milford, niedoszła żona Ferdynanda, rzeczywiście w nim zakochana. Kobieta, która przez długi czas grała rolę książęcej faworyty i wreszcie z tej roli wyszła – ale nie tak, jak to sobie zaplanowała.
Sztuka czyta się sama - jest doskonale napisana, język mimo upływu lat nie stanowi problemu. I w sumie dochodzę do wniosku, że dramat Schillera opowiada przede wszystkim o człowieczeństwie, o zasadach, które się odrzuca albo które się wyznaje. Konsekwencją jest to, jaką postawę przyjmiemy wobec tak wielkich spraw, jak na przykład miłość.