Książka jest genialna. Tak stwierdziłam już na wstępie, gdy tylko odwiedzałam biblioteki, ponieważ zawsze Donne Tartt widziałam na półkach. Wiadomo, iż najczęściej i najchętniej wypożycza się lekturę popularną, mało kontrowersyjną, żeby czytać bez zbędnych emocji, wysiłku, aczkolwiek z przyjemnością. Musiałam tylko zdecydować się na jeden z tytułów, a opis "Tajemnej historii" najbardziej mi przypadł do gustu. Zanim przeszłam do treści moja wyobraźnia już zaczęła kreować wizje tego, co zapewne pochłonie mnie do reszty, odkrywając strona po stronie niesamowitą treść książki.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o zachwyty z mojej strony (ach!niewdzięczny ze mnie czytelnik).
Gdyby chociaż bohaterowie byli ukazani w opozycji, gdyby choć jeden z nich zajął odmienne zdanie byłoby o czym dyskutować. A tak mamy pokazany przykład owczego pędu, każdego w tym samym kierunku. Niby dokąd prowadzić mają rozważania nad chlaniem, ćpaniem i pieprzeniem? To niby taka wizytówka obecnych czasów i mamy dokonywać na tej podstawie wnikliwej obserwacji niemoralnych poczynań ludzi, przynajmniej z założenia inteligentnych (studenci)?
Nieszczególnie umiem dopatrzyć się w treści głębi. Kolejne powielanie tematu, może i pisane sprawnym, dobrym językiem, ale za to przy użyciu nużących rozwlekłych momentami opisów i nic nie wnoszących dialogów. Można pisać dla samego pisania. Tak samo,jak niektórzy lubią czytać dla samego czytania. Jednak dla mnie taka objętościowo bogata treść musi iść w parze z jej zawartością, a nie tylko ukazywać umiejętne posługiwanie się słowem i sprawnie budowanymi zdaniami.
Odczuwa się również to coś, co zawisa nad całością. Zauważymy mroczną stronę, nie tylko tę dotyczącą poczynań bohaterów, ale kreacji opisów, sposobu prezentowania zdarzeń. I to w mojej ocenie zasługuje na największy plus historii. Ale znów z drugiej strony: co z tego, skoro po przeczytaniu zdajemy sobie sprawę z braku mocnego punktu wieńczącego setki stron? To tak jakby przeżyć w swoim życiu dramat, nie odczuwając jego skutków.
Taki przymiotnik jak "intelektualna" przypisywany do "Tajemnej historii" jest - według mnie - na wyrost. Swoją kultowość być może będzie zawdzięczać rozpisaniu na setki stron tego, co inni ujęli zwięźlej. Gatunkowo jej treść przypisałabym do thrillera psychologiczno-filozoficznego, zasługującego na wyróżnienia spośród typowych w gatunku raczej ze względu na filozofowanie po drodze, w rozmiarach aż nadto pokaźnych. Ta historia na pewno jest inna. Szkoda tylko, że nie ze względu na całkowite pochłonięcie czytelnika mroczną stroną zdarzeń i działaniami bohaterów, a nużącym przebiegiem fabuły. Jeśli Donne Tartt napisała w ten sposób wszystkie swoje dzieła, to ja nie pisze się na dalszą eksplorację owych treści.
Zawsze uważałam, że pisarz wikłający się w pokaźne rozmiary swych powieści to osoba potrafiąca stworzyć coś monumentalnego, nie tylko pod względem językowym, ale również fabularnym. Taka umiejętnie zaprezentowana treść w sposób zbalansowany ukazująca ciekawie wydarzenia w wartościowej oprawie słownej na pewno zaskoczy i zatrzyma przy sobie czytelnika. I albo dawniej czytywałam same dobre książki albo na naszym rynku wydawniczym pokazuje się coraz więcej "genialnych" powieści pisanych pod jakieś, z góry ustalone, ramy. Odnoszę przykre wrażenie, że autorzy zaczynają silić się na wyszukany język zapominając o wypełnieniu treści sensem. Chodzi o konkrety, a nie rozciąganie fabuły przy pomocy rożnego rodzaju "ozdobników". Potrafił to robić kiedyś Sienkiewicz, Dickens, Dumas, Mann, potrafi to dziś świetnie zaprezentować Rutherfurd, u których nie spotkamy się z przerostem formy nad treścią. Ich historie po prostu płyną i wciągają w swój nurt czytelnika, natomiast Tartt na jakiś czas zniechęciła mnie do podejmowania się zaangażowania w tego typu dzieła.