...tym większe odnoszę wrażenie, że nie ma dla pisarza rzeczy bardziej tragicznej niż zbyt szybkie wydanie powieści. Nie zrozumcie mnie źle, sama też piszę (pisałam i pewnie będę pisać), i za każdym razem – jak każdy – jestem święcie przekonana, że to co wyszło spod moich palców jest genialną prawdą objawioną, wspaniałą porywającą powieścią i już-już nadaje się do wydruku.
Prawda jednak wygląda zupełnie inaczej i po półrocznym okresie leżakowania w metaforycznej szufladzie mogę spojrzeć na swój tekst chłodnym okiem i wtedy zazwyczaj stwierdzam, że do doskonałości mi daleko, tekst trzeba więc poprawić i tak kołem toczy się moja przygoda z pisaniem.
Tymczasem coraz częściej (albo może to ja mam takiego pecha?) natykam się na książki, które zostały wydane zbyt szybko, zbyt wcześnie, na książki w których był pomysł ale wykonanie kuleje, albo styl. Nie wiem czy to wina tego, że na rynku pojawiło się mnóstwo nowych wydawnictw (może oni zapewniają tych biednych autorów, że wszystko jest okej? Że nic nie trzeba skrócić, nic dodać, nic zmienić?) czy tego, że self-publishing uparcie psuje rynek, czy wreszcie tego, że wydaje się takie koszmarne gnioty jak ,,365 dni'' i ogłasza je bestsellerami już pierwszego dnia promocji – nie wiem, i w sumie nie wnikam.
Faktem jednak jest, że ,,Krąg prawdopodobieństwa błędu'' Bartłomieja Rota zalicza się do książek wydanych zbyt wcześnie i w dodatku zdecydowanie niechlujnie. I biorąc pod uwagę to, że nawet mimo tego, co przeczytacie za chwilę całość czytało mi się względnie nieźle, uważam, że autorowi wyrządzono w ten sposób krzywdę.
32,90
Tyle wynosi cena okładkowa tej powieści. I wiecie co? Przy tej jakości wydania (klejone, miękka okładka, książkę włożyłam do plecaka dwa razy i już odłazi z niej folia zabezpieczająca) i przy tej jakości ,,redakcji'' tekstu za całość mogłabym ewentualnie zapłacić 8,99. Że już nie wspomnę o tym, że grafika na okładce pochodzi z shutterstocka, ale co kto lubi.
Jeśli czytaliście inne recenzje powieści Rota to wiecie, że w tekście roi się od błędów. Pojawiają się potworki w postaci połączenia przecinka z kropką, spacji przed kropką, podwójnej spacji przed/za kropką, przecinka na końcu zdania czy powtórzonych całych akapitów tekstu.
Do tego przemyślenia bohaterów są w tekście umieszczone w formie dialogów, co jest mylące dla czytelnika, bo w pierwszej chwili (przynajmniej ja tak miałam) odnosi wrażenie, że bohater X odpowiada na głos bohaterowi Y, a nie tylko myśli nad ewentualną ciętą ripostą.
Ale to nie wszystko.
Na stronie 49 możemy przeczytać, że bohater ,,otrzepał się z naleciałości i rozpłaszczył po czym podszedł do kredensu, na którym stał czajnik i nastawił wodę''. Już pomijając to, że w tym zdaniu ,,naleciałości'' to śnieg, a ,,rozpłaszczenie'' oznacza zdjęcie płaszcza – mam pytanie. Gdzie nasz bohater nastawił wodę? Domyślam się, że na kuchence gazowej, bo za czasów PRL-u chyba jeszcze nie myślano nawet o elektrycznych czajnikach, ale nie jestem pewna, bo z tekstu to nie wynika.
Niektórzy bohaterowie potrafią też ,,przytaknąć oczami'' (Maks, s.52) i chociaż cały czas bardzo próbuję, to nie jestem w stanie sobie wyobrazić tego, jak miałoby to wyglądać. Inni zaś potrafią w domu zgromadzić całe ,,kilometry rzutów, szkiców i wykresów'' po to, żeby w domowym zaciszu ,,eksplorować każdą drogę'' (s.66) albo budzą śpiących kolegów ,,drastycznym odsłonięciem firan'' (s.66). Podejrzewam, że chodziło tu o słowo ,,dramatyczne'' ale to nie ja jestem od tego, żeby się czepiać takich sformułowań. Od tego jest redaktor, skoro korektora na pokładzie zabrakło.
Z kolei to, co miało być śnieżną puchową kołdrą, która pokryła miasto stało się kopułą na której pięknie mieniły się promienie grudniowego słońca (s.58). A jeśli chodzi o odciskanie piętna, to Franz potrafi ,,też odcisnąć swoje''. Na poligonie wojskowym. (s.91)
Że już nie wspomnę o tym, że można się grupowo ,,ogniskować nad gazetą''. (s.98)
Inne irytujące rzeczy czyli stereotypy i risercz, ale na szczęście nie ziemkiewiczowski
Przyznam, że kiedy na 32 stronie, a więc na samym początku, przeczytałam, że ,,Eliasz Goldstein był warszawskim cwaniakiem najwyższego sortu. Pochodził z żydowskiej rodziny, więc miał smykałkę do pieniędzy we krwi. Nie było rzeczy, której nie umiałby upłynnić na czarnym rynku'' to aż mną trzepnęło.
Bo wiecie – taka stereotypizacja nie tylko jest niestosowna. Ona przez niektórych może zostać potraktowana jako przejaw mniejszego lub większego antysemityzmu. Zależy od wrażliwości.
Dodatkowo, nasza sympatyczna szajka złodziei nie jest w stanie odróżnić obrazów Kossaka od dzieł innych artystów (a to nawet ja jestem w stanie zrobić, a z obrazami nie mam zbyt wiele do czynienia w swoim życiu) i przewodzi jej wiecznie wstawiony Grzechu Moczymorda (przezwisko zobowiązuje, prawda?).
Chciałabym też w tym miejscu dodać, że jeśli mamy ranę w miejscu, które porastają włosy to te włosy usuwamy, żeby ranę było łatwiej pielęgnować i oczyszczać. Na pewno nie zapuszczamy dookoła brody, jak zrobił to Franz.
No ale.
Samo gęste, czyli przechodzimy do akcji
Wiecie co byłoby dla ,,Kręgu prawdopodobieństwa błędu'' najlepsze? Gdyby ktoś zrobił z tego serial. Taki przaśny polski serial o grupie kumpli, którzy tworzą złodziejską szajkę (nie gang, pamiętajcie!) i którzy zabierają się do zorganizowania Napadu Życia. Nawróconego porucznika milicji mógłby grać sterany życiem Więckiewicz, Marek Bukowski zagrałby Grzecha, a Marcin Bosak Franza. Znalazłoby się też jakąś młodą ładną aktorkę, którą ufarbowałoby się na rudo, wrzuciło jakieś polskie szlagiery jako soundtrack i powiem Wam, że może nawet sama bym to z ciekawością obejrzała.
Ale z czytaniem... z czytaniem to niekoniecznie. A niekoniecznie dlatego właśnie, że krótkie, czasami jedno-dwustronnicowe rozdzialiki, skakanie między bohaterami, cięcia w ciekawych momentach, zabawne dialogi (to znaczy: zabawne to one by były dzięki grze aktorskiej...) i ogólnie sposób prowadzenia fabuły od początku przywodził mi na myśl czytanie scenariusza do jakiegoś filmu/serialu.
Wybuch warszawskiej Rotundy z 1979 roku stanowi w zasadzie oś akcji – wiemy, że będzie wybuch, wiemy, że będą ofiary śmiertelne, ale jak z tym wszystkim będą powiązani nasi bohaterowie? Oto jest pytanie!
I to, jako koncepcja, było bardzo dobrym pomysłem. Tylko zabrakło mi w tej książce głębi, czegoś co sprawi, że przywiążę się do któregoś z bohaterów, że go polubię. To było takie ślizganie się po powierzchni – coś niby jest pod spodem, ale nie widać co. I to właśnie naprawić mogłaby dobra gra aktorska.
Albo dojrzalszy warsztat autora.
Jaki werdykt, Wysoki Recenzencie?
Ujdzie w tłumie. ,,Krąg prawdopodobieństwa błędu'' możecie przeczytać pod warunkiem, że potraktujecie tę książkę lekko – że nie będziecie się za bardzo nad nią zastanawiać, że nie będziecie się w nią zagłębiać i że nie będziecie zadawać pytań, na przykład o to, ile – do licha – ubrań nałożył na siebie Franz, że nagle przestał się mieścić na jednym siedzeniu w samochodzie?
Jeśli tak podejdziecie do sprawy i jeśli posiadacie dar ignorowania błędów w tekście (ja nie posiadam, niestety) i jeśli nie będziecie mieli nic innego pod ręką, a przed Wami będzie się roztaczała nudna wizja smętnego wpatrywania się w ścianę w poczekalni u lekarza albo długiej drogi komunikacją miejską to tak, ta książka nada się w sam raz.
Jeśli jednak będziecie oczekiwali od niej dobrego retrokryminału, to odejdziecie zawiedzeni.
Autorowi, w każdym razie, radzę się przyglądać z ciekawością, bo widać, że ma talent i pomysł. I najgorszą rzeczą, jaka go spotkała, było wydanie książki w małym, niszowym wydawnictwie, które nie zatrudniło korektora (a powinno!).
I na koniec jeszcze... Kochana Manufakturo Słów, kiedy coś sprzedajemy i wiemy, że to CZĘŚĆ większej całości (na przykład cyklu) to zamieszczamy informację o tym w widocznym miejscu, a nie na końcu książki. Nie każdy ma chęć i ochotę inwestować w niedokończone serie nieznanych autorów. I takie zabiegi mogą do Was czytelników tylko zrazić w przyszłości.
Rzekłam.
*Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl