Wydanie albumowe.Praktycznie każda strona to kolejne zdjęcia tego, co pozostało po wybuchu czwartego reaktora, ludzi uczestniczących bezpośrednio w pracy "utylizacyjnej" w strefie zero, jak i poza murami elektrowni, na wsiach i pobliskich miasteczkach przygotowując mieszkańców do przesiedlenia. To długie godziny, przeradzające się w dni, tygodnie, a potem miesiące pracy zmierzające do ogarnięcia szkód, które mogły zagrozić życiu połowie Europy ze względu na przenoszenie się z wiatrem radioaktywnych oparów, cząsteczek wnikających w ziemie, szczególnie podczas opadów deszczu.
Niesamowite świadectwo człowieka świadomego zagrożenia, którego nie widać, nie czuć, nie można obezwładnić, a jednak konsekwencje wcześniej czy później odczuł każdy z bezpośrednio zetknięty z tamtym środowiskiem. Igor Kostin uwiecznił na zdjęciach nie tylko dramat zdarzeń, ale i ludzi, którzy starali się za wszelką cenę ocalić setki , a nawet miliony innych , nieznanych sobie istnień. Armia likwidatorów, to tysiące ludzi w stałej rotacji zmieniających się przy usuwaniu odpadów radioaktywnych i to w miejscu tak silnie napromieniowanym, że nawet ułamek z tego zabija człowieka. Przy takich okazjach technika zawodzi, bo radiacja wykańcza każdy sprzęt zanim na dobre zaczyna swą pracę. A człowiek ubrany nie do końca w odpowiednie ubranie zapewniające ochronę na taki wypadek, jedynie licząc może na cud, że pożyje potem jeszcze na tyle długo, by móc się cieszyć z wypłacanych pokaźnych sum i wcześniejszą emeryturę za swoje poświęcenie.
Chyba tez mało kto zastanawia się w takich sytuacjach, co mogłoby się wydarzyć jeszcze. Wybuch czwartego reaktora to nie mało, bo jak zgodnie po latach głoszą endokrynologowie, po tamtej katastrofie ludzie zaczęli chorować na schorzenia tarczycy. Oprócz chorób onkologicznych była masa schorzeń kardiologicznych, oddechowych, jeśli nie u pokolenia już żyjących ludzi to dochodzi do wad wrodzonych płodów. Można powiedzieć,że szczęśliwi ci, u których nie wykryto raka, a lekkie postaci guzów. I bynajmniej nie chodzi tu tylko o teren ZSRR czy Polski, ale Niemiec, terenu państw Skandynawskich, a nawet Wielkiej Brytanii. Po prostu, tego wroga nie widać, a potrafi działać szybko dzięki wiatrom i atakować żywe organizmy z zaskoczenia nawet po latach. Ale owe skutki mogły zajść dużo dalej, gdyby pod wpływem temperatury betonowa płyta, na której stoi reaktor popękała i zapadła się. Wówczas reaktor zapadł by się wraz z nią, a topiący się grafit dostał do wód gruntowych, to z kole spowodowałoby eksplozję termojądrową.
26 kwietnia 1986r. doszło do ogromnej katastrofy ekologicznej. Nie, nie tylko w Rosji, Białorusi i Ukrainie, ale ze skutkami dla całej Europy. Media nie podawały żadnych wiadomości, ZSRR chciał po cichu zapanować nad żywiołem nie przyjmując żadnej pomocy z zewnątrz. To o czym reszta Europy wtedy dowiadywała się, to jedynie za pomocą źródeł zewnątrz, zdjęć satelitarnych. Nie bagatelizowano problemu tam, na miejscu, ale nie chciano dopuścić nikogo z zewnątrz, prawdopodobnie w pierwszym ruchu obawiano się paniki, ale jeszcze bardziej eskalacji polityczno-ekonomicznej. Chociaż na pewno władza radziecka zdawała sobie sprawę, ze ktoś musi ponieść konsekwencje za zawodność technologii, jaką tam zastosowano. Łatwiej wtedy było poświęcać własnych ludzi, wierzących tak jak np górnicy budujący tunel pod reaktorem, że wykonują zadanie dla Gorbaczowa, na chwałę całego narodu.
Ostatecznie nie ważne były zapewnienia ze strony ZSRR, że zażegnano problem. Pewnie nikt w to nie wierzył do momentu, gdy Kostin ponownie poleciał i sfotografował ośnieżony sarkofag - żelbetonową konstrukcję wokół reaktora. Śnieg tam nie topniał, czyli rzeczywiście zapanowano nad temperaturą, po kryzysie. Tylko czy aby na pewno możemy dziś czuć się bezpieczni? Jest 11 października 1991r. i znów dochodzi do pożaru, tym razem w bloku drugim. Niby to tyko błąd operatora, ale będący na miejscu reporter zdaje sobie sprawę, że nic tam nie zostało przebudowane, nie zwiększono bezpieczeństwa, nie wprowadzono ulepszeń i w przyszłości kolejny tego typu incydent może spowodować jeszcze wiesze konsekwencje. A nadal przedostające się radioaktywne substancje do wód Prypeci? Złomowisk z maszynami biorących udział w likwidacji szkód w elektrowni nie zabezpieczono. Nadal jest tam prawie wysoki wskaźnik promieniowania i wszystko wraz z deszczem dostaje się do ziemi. Nie trudno przewidzieć tu konsekwencje.
Każda elektrownia już zawsze będzie straszyć swoimi zgubnymi możliwościami.
Obraz apokalipsy odmalowany przez reportera na zaledwie 1-2 stronach tekstu przypadających na jeden rozdział oraz umieszczanych pod każdym zdjęciem komentarzy, robi ogromne wrażenie. Owa lapidarność opisów podkreśla istotę Czarnobyla i tym mocniej oddziałuje na wyobraźnie człowieka. Jest najlepszym komentarzem do pracy reporterskiej kogoś, kto wtedy razem z żołnierzami, naukowcami, robotnikami narażając życie dostarczał pełnych obrazów dla precyzyjnych zrzutów substancji utrudniających rozprzestrzenianie się radioaktywnych substancji. Zdecydowanie ten rodzaj publikację można zaliczyć do najbardziej wymownych dla literatury faktu.