„I po raz drugi moje serce - tym razem w drugiej wersji, proteza serca, która odżyła pod wpływem czystej nadziei - stoczyło się z krawędzi i roztrzaskało na dnie wąwozu na tysiące maleńkich odłamków.”**
Po tym jak twoje życie zostało przewrócone do góry nogami, starasz się je jakoś uporządkować. Nie jest to jednak łatwe bo nie jesteś przygotowana na nic co ma się za chwilę wydarzyć. Tajemnice i wieczny brak odpowiedzi na pytania, które zadajesz w ogóle ci nie pomagają.
Gwendolyn jakiś czas temu dowiedziała się, że to ona jest podróżniczką w czasie, a nie jej kuzynka Charlotta. Z racji tego, że nie była do tego przygotowywana od dziecka ma trudności z odnalezieniem się w zaistniałej sytuacji. Wraz z Gedeonem ma pewne zadanie do wykonania, ale brak wiedzy jej wszystko utrudnia. Nie wie jak ma się zachować w danym roku, nie zna języków obcych, nie potrafi śpiewać czy tańczyć. To wszystko musi opanować w krótkim czasie. Niby ma względne pojęcie o tym w czym bierze, ale i tak nie wszystko rozumie, a nikt nie chce jej nic wyjaśnić. Gwen nie do końca wie po której ze stron się opowiedzieć - próbuje na własną rękę uzyskać jakieś informacje. Jakby dziewczyna miała mało na głowie jej serce zaczyna szybciej bić na widok pewnego aroganckiego młodzieńca. Do czego doprowadzą ją nadchodzące zdarzenia? I co takiego odkryje wraz z przyjaciółmi?
Po rewelacyjnym „Czerwień rubinu” wiedziałam, że w niedługim odstępie czasu sięgnę po kontynuację Trylogii Czasu. Pierwsza część z miejsca mnie porwała i zaraz po jej zakończeniu niecierpliwie czekałam na moment gdy dorwę się do drugiego tomu. Już dawno nie miałam takiej potrzeby poznania dalszych losów bohaterów jak najszybciej. Owszem, w każdej serii mnie ciekawi co będzie dalej, ale w przypadku tej to jest nie do zapomnienia. Cały czas krąży mi po głowie i o sobie przypomina. Gier stworzyła coś co powoduje niedosyt i potrzebę zapoznania się z tym tak szybko jak to tylko możliwe. Ja miałam o tyle dobrze, że wszystkie trzy części są już wydane, nie wiem jakbym wytrzymała oczekiwanie na kolejne premiery.
„Błękit szafiru” zaczyna się w momencie zakończenia części pierwszej i szczerze mówiąc bardzo mi to odpowiadało. Czułam jakbym tylko na chwilę odłożyła lekturę i właśnie do niej wróciła. Powieściopisarka w dalszym ciągu serwuje nam wszystko co najlepsze. Ciekawa fabuła, wartka i zaskakująca akcja. Ciągłe tajemnice, podejrzenia i zagrożenie życia powoduje brak tchu i niecierpliwe przewracanie stron. Dodajmy do tego różnobarwne postacie oraz dialogi, które nie raz doprowadzały do niekontrolowanego śmiechu. Tutaj wszystko dzieje się w zastraszającym tempie, ale bez problemu się w tym odnajdujemy. Nie wiadomo komu ufać i kto tak naprawdę ma rację. Niespodziewane zwroty akcji powodują, że nic nie jest przewidywalne. No ja byłam cały czas zaskakiwana i bardzo, bardzo mi się to podobało.
Wystarczyły mi trzy godziny na zapoznanie się z tą pozycją. W trakcie czytania nie zwracałam na nic uwagi i nic do mnie nie docierało. Mało kiedy tak się wczuwam w to co obecnie czytam, ale lubię takie stany rzeczy. „Błękit szafiru” intryguje niemal od pierwszych zdań i wzbudza masę przeróżnych emocji. Bez problemu wczułam się w sytuację Gwen i czułam niepewność, złość, rozczarowanie i konsternacje. Razem z nią bałam się i śmiałam. Odbywałyśmy podróże w czasie i uczyłyśmy się manier i zachowania. Razem próbowałyśmy rozgryźć Gideona i jego wieczne zmiany zachowania. Kłócili się i godzili tyle razy, że zgubiłam rachubę gdzieś w połowie. Są jak ogień i woda. Ich uczucie sprawiło, że książka stała się tylko bardziej ciekawsza. I tak jak ją tak i mnie hrabia Germain przyprawiał o dreszcze. To niesamowite jak bardzo można zżyć się z bohaterami.
W tej części poznajemy dwie nowe postacie, które okazują się bardzo pomocne w poszukiwaniach i równie ciekawe jak te, które znamy z poprzedniego tomu. Każda z nich odgrywa tu ważną rolę, ale niektóre postacie zostały trochę pominięte. Szkoda bo są niezwykle ciekawe i z pewnością dodały by książce jeszcze więcej smaczka. W dalszym ciągu intrygują mnie Lucy i Paul? Strasznie mało ich w tej historii. Co do Gwen nie zmieniła się za bardzo i bardzo dobrze. Nadal jest wesoła i lekko zdystansowana do siebie. Tym razem stała się trochę pewniejsza siebie i bardziej uparta. Brak wiedzy nadrabia sprytem. Kolejną ciekawą postacią jest Leslie, przyjaciółka Gwendolyn. Pełna energii, pomysłowa i kreatywna. Ona jedna jest całym sercem za przyjaciółką i robi wszystko by jej to ułatwić. Jest jeszcze Xemerius, który przysparza naszej bohaterce nie mało problemów, ale i jest bardzo pomocny. Do tego jest przyczyną wielu zabawnych sytuacji. Co do Gideona… Chłopak jednocześnie niesamowicie działa mi na nerwy i sprawia, że serce zaczyna mi za szybko bić, a wzrok robi się maślany. Jest nie do przewidzenia. Nigdy nie wiadomo w jakim jest obecnie humorze. Jest jeszcze hrabia de Saint Germain wyzwala we mnie same negatywne emocje. Najchętniej bym mu dokopała za to jaki jest. Dwulicowy i bezwzględny typ.
„Błękit Szafiru” to bardzo udana kontynuacja. Wciąga tak samo jak część pierwsza i sprawia, że chce się więcej i więcej. Dosłownie wszystko w tej książce sprawia, że pochłania się ją w ekspresowym tempie. Trochę namieszałam tutaj, ale jakoś trudno napisać mi dziś coś sensownego. Mam jednak nadzieję, że mimo tego zachęciłam tych co jeszcze nie czytali trylogii do sięgnięcia po nią. Osobiście zaliczam ją do jednej z ulubionych serii i szczerze polecam, a sama zabieram się zaraz za „Zieleń szmaragdu”.
*str. 143 („Pokaż, co naprawdę potrafisz”)
**str.342