Na pewno większość z Was, o ile nie wszyscy, mniej więcej znają historię Stanów Zjednoczonych. Historię zagrabionej ziemi, pogromu Indian, niewolnictwa, wyzysku, dyskryminacji i prześladowań. Słowem - cały wachlarz uroczych momentów i chwil, o których chętnie wspomina się przy niedzielnym stole. Tak, to był sarkazm, a w fundamentach potęgi (dziś mocno słabnącej) USA, jest wiele krwi i łez słabych i niewinnych. Ale właściwie to samo możemy powiedzieć o podwalinach każdego mocarstwa czy imperium i pewnie nawet bym się o tym nie zająknął, gdybym nie przeczytał
Rytmu Harlemu Colsona Whiteheada - powieści, która idealnie wpasowuje się w tematykę poprzednich książek dwukrotnego laureata nagrody Pulitzera oraz zdobywcy National Book Award.
Rytm Harlemu, to utrzymany w dusznym klimacie lat '60 kryminał z lekką domieszką powieści awanturniczej. Głównym bohaterem jest Ray Carney - człowiek o dwóch obliczach. Z jednej strony jest kochającym mężem i ojcem, właścicielem sklepu meblowego w Harlemie, z drugiej zaś drobnym paserem kradzionych fantów i kuzynem Freddy'ego, który od małego sprowadzał na Reya wyłącznie kłopoty. Cała fabuła, rozciągnięta na ładnych kilka lat, kręci się wokół toksycznej relacji pomiędzy kuzynami oraz dążeniu Carneya do poprawy warunków życia swojego i rodziny. W tej opowieści, są i gangsterzy, i bandziory w garniturach, i brawurowe napady, i porachunki. Jest też przemoc, całkiem sporo przemocy, a także barwny świat Harlemu - dzielnicy pulsującej czarnym rytmem.
Colson Whitehead stworzył niesamowity klimat, który oddziałuje na wyobraźnię. Harlem w tej powieści ma w sobie coś magicznego, hipnotyzującego i przyciągającego. Jednocześnie jest - co zakrawa na paradoks - miejscem parnym, złowrogim i odpychającym. Zresztą,
Rytm Harlemu, to opowieść pełna sprzeczności i walki głównego bohatera z samym sobą. Ray Carney cały czas balansuje między byciem porządnym gościem a kolejnym szemranym typem, jakich na dzielnicy nie brakuje. Ray, to postać świetnie napisana, bardzo głęboka i niejednoznaczna, przez co cholernie prawdziwa. Zresztą, nie tylko on. Colson potrafi tworzyć bohaterów, którzy zapadają w pamięć, udowodnił to już w
Kolei podziemnej i
Medziakach, a potwierdził teraz - w
Rytmie Harlemu.
Autor, jak pokazał to w poprzednich książkach, nie boi się trudnych tematów. Tutaj również. W
Rytmie Harlemu kryminalna otoczka jest jedynie pretekstem, do opowiedzenia nam historii dyskryminowanej murzyńskiej społeczności jednego z największych miast na świecie. Do Harlemu Colsona Whiteheada wchodzimy w czasach przesilenia, kiedy na prowincji nadal grasują psychopaci z Ku Klux Klanu, gdzie wciąż są sklepy, w których nie obsługuje się czarnych, a zabicie przez policjanta niewinnego chłopaka nie spotyka się z należytą reakcją wymiaru sprawiedliwości. Ale
Rytm Harlemu to przede wszystkim historia o mieszkańcach... Harlemu i o tarciach wewnątrz harlemskiej społeczności. To także opowieść o wyzysku, o obłudnych przedstawicielach wymiaru sprawiedliwości i o zwykłych ludziach, którzy muszą walczyć o każdy dzień.
Rytm Harlemu, to momentami mocna i bezkompromisowa powieść. Stylistycznie bardzo blisko jej do
Miasta niepokoju Dennisa Lehana czy filmu
Ulice nędzy Martina Scorsese. Czytając tę powieść czuje się smród odwiedzanych przez bohaterów melin, ulicznego kurzu i przypalonego oleju dolatującego z kuchni kiepskiej knajpy.
Rytm Harlemu, to powieść, która zapada w pamięć i pokazuje, jak niewiele - jako ludzkość - zrobiliśmy, aby naprawić nasz świat. Colson Whitehead stworzył powieść brutalną, przejmującą i szczerą, a przy tym - takie mam wrażenie - bardzo ważną, zwłaszcza dla młodego pokolenia.
© by
MROCZNE STRONY | 2022