"Hacjenda" Isabel Cañas zaciekawiła mnie, gdy tylko zobaczyłam w social mediach Wydawnictwa Mova jej zapowiedź. Powieść gotycka, XIX-wieczny Meksyk, paranormalne wydarzenia, to wszystko tak mocno mnie przyciągało, że po prostu nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie. Okazało się na szczęście, że intuicja mnie nie myliła i naprawdę świetnie spędziłam z tą historią czas, choć początki były trudne. Ale zacznijmy od początku.
Poznajemy losy Beatríz, której uporządkowane dotychczas życie wywraca się do góry nogami. Chcąc zapewnić schronienie sobie i matce, kobieta decyduje się poślubić Rodolfo Solórzano, wokół którego krąży wiele niepokojących plotek. Beatríz jest jednak zdeterminowana i udaje, że ich nie słyszy. Pragnie mieć spokojny dom, a właśnie takim miejscem ma być dla niej hacjenda San Isidro. Posiadłość wymaga wiele pracy i bohaterka chętnie zabiera się do działania, jednak dość szybko okazuje się, że w murach San Isidro czai się coś niebezpiecznego. Szepty, zmiany temperatury, niepokojące dźwięki, wizje... W dodatku mieszkańcy hacjendy wydają się nie wierzyć w opowieści Beatríz. Kobieta musi szukać pomocy gdzieś indziej. I właśnie wtedy na jej drodze staje młody ksiądz - Andrés.
Jestem przyzwyczajona do historii pisanych lekkim, prostym językiem, bo po takie najczęściej sięgam, więc muszę przyznać, że gdy zaczynałam "Hacjendę", byłam przerażona. Całość napisana jest w bardzo poetycki sposób, pełen metafor i porównań. W dodatku mamy tu mnóstwo wstawek z języków obcych i pojęcia charakterystyczne dla Meksyku w czasach wojny o niepodległość w XIX- wieku, więc bardzo ciężko było mi się w ten styl wkręcić. Pierwsze 50 stron było dla mnie męczarnią i szczerze mówiąc myślałam, że nie doczytam do końca. Później jednak wszystko się zmieniło i w jednej chwili przepadłam dla stylu Cañas. Trzeba mieć jednak na uwadze, że jest on dość wymagający i nie każdy czytelnik od razu się z nim polubi.
Postacie wykreowane są ciekawie, szczególnie te główne. Zarówno Beatríz jak i Andrés sprawiają, że czytelnik chce im kibicować w rozwiązaniu ich problemów. Budzą w odbiorcy różne emocje i nie są wyłącznie dobrzy, czy wyłącznie źli. Popełniają błędy, mają złe myśli, grzeszą, ale jest w nich i ich relacji coś takiego, że ciężko ich nie lubić. Ciągnie ich do siebie, a jednocześnie wiedzą, że nic nie może ich połączyć. Ich relacja jest piękna.
Jest to historia dla wszystkich tych osób, które lubią w książkach:
- mroczny, duszący, gotycki klimat,
- nawiedzone domy i inne zdarzenia paranormalne,
- wydarzenia obsadzone w XIX-wiecznym Meksyku,
- zakazane relacje romantyczne.
Muszę przyznać, że zakończenie tej historii przewidziałam, ale i tak z napięciem śledziłam akcję aż do ostatniej strony. Jednocześnie uwielbiam końcówkę i jej nienawidzę. Ogólnie ta historia budzi we mnie tak wiele sprzecznych emocji, że ciężko mi ją ocenić w jednoznaczny sposób i do napisania tej recenzji zabierałam się kilka razy.
Mimo wszystko dobrze spędziłam z tą historią czas, nie uważam, żeby był zmarnowany. Ma niepowtarzalny klimat, trzyma w napięciu do ostatniej strony i choć wszystko dzieje się powoli, stopniowo, ciężko przewidzieć, co się w kolejnej scenie wydarzy. Uwielbiam Isabel Cañas za wywołanie we mnie niespotykanego uczucia niepokoju. Autorka nie próbuje szokować, większości wydarzeń trzeba się domyślać i czytać między wierszami, a i tak do ostatniej strony coś w środku mnie drżało że strachu. Dla samych tych emocji warto po tę pozycję sięgnąć.