Pierwsze pytanie jakie nasuwa mi się, teraz, gdy jestem już po lekturze całej trylogii o Gwendy Peterson, to: po co? Po co i po jaką cholerę powstała ta trylogia? Czytając Pudełko z guzikami Gwnedy, nie miałem wrażenia, że Stephen King i Richard Chizmar zaplanowali wtedy ciąg dalszy. Teraz, po przeczytaniu całości, nadal mam takie wrażenie. I - co muszę zaznaczyć - nie jest to wrażenie pozytywne. Pierwsza część miała swoją magię, swój klimat i tę łatwo rozpoznawalną kingowską nutę. Opowieść o dorastaniu małej dziewczynki, wypełniona była ciepłem i niesamowitością i to była naprawdę bardzo dobra książka. Napisane dwa lata później Magiczne piórko Gwendy, to już zupełnie inna bajka, miks fantastyki i kryminału, wyszedł całkiem przyzwoicie, choć sama historia już tak nie porywała. Ostatnia misja Gwendy kończy ten cykl i wiecie co? Czuję ulgę, ale i pewnego rodzaju... hmmm... niesmak? Nie, to chyba nie jest właściwe słowo. Adekwatniejszym byłoby: rozczarowanie, bo wszystko poszło w dziwnym kierunku, ku królestwu kiczu i tandety.
Mamy rok 2026, a świat nadal żyje w obawie przed... koronawirusem. Tak, drodzy państwo, King i Chizmar, nie omieszkali nawiązać do wirusa-celebryty. To nawet jest zrozumiałe, bo książka powstawała w czasach największej korona-paranoi, ale chyba już nawet wówczas wiedziano, że te wywożące stosy ciał ciężarówki (to chyba było w kontekście Włoch), to medialna bzdura opatrzona zdjęciami ofiar katastrofy imigranckiego statku sprzed kilku lat. Więc po co powtarzać bzdury? Ale dobra, zostawmy to, bo to w tej powieści jeszcze nie jest najgorsze. Jeszcze w pierwszym rozdziale, robi się znacznie dziwniej, gdy dowiadujemy się, że 64-letnia Gwendy Peterson, obecnie senator Kongresu Stanów Zjednoczonych, właśnie wchodzi na pokład statku kosmicznego Eagle Heavy i za chwilę, razem z resztą załogi wyleci w kosmos. Pierwsze skojarzenie? Jason X czyli dziesiąta część kultowego Piątku trzynastego. I bynajmniej nie jest to komplement dla tej powieści.
Gwendy w kosmosie? Serio? To się naprawdę dzieje? Ale po co? Na co? Po jakiego grzyba? No, chodzi o pudełko, oczywiście, bo jakżeby inaczej. Richard Farris ponownie pojawił się w życiu bohaterki i ponownie powierza jej tajemnicze pudełko z guzikami, które teraz jest znacznie silniejsze niż kiedyś i ma w sobie znacznie więcej zła. Poza tym szukają go - tego pudełka - dziwne stworzenia z innych wymiarów, mające coś wspólnego z Mroczną Wieżą. Gwendy wymyśla więc plan, aby wyrzucił pudełko w kosmosie i będzie po problemie. Problemów jednak jest i to całkiem sporo, a ten największy ma nawet imię: Alzheimer i coraz bardziej ściska mózg naszej bohaterki.
Choć fabuła Ostatniej misji Gwendy jest mocno naciągana i zbyt rozwlekła, nie wszystko w tej opowieści poszło nie tak. Przede wszystkim sam pomysł obarczenia głównej bohaterki tak parszywą chorobą, uważam za... trafiony. Serio. Przy całej swojej sympatii do tej postaci, myślę, że takie rozwiązanie ma nawet sens. Dodaje to dramatyzmu całej historii i sprawia wrażenie domkniętego cyklu życia. Może finał tego życia nie jest najlepszy, bo Alzheimer, to wyjątkowy gnojek, ale przecież perspektywa śmierci nigdy nie jest milusia, prawda? Również dwutorowość fabuły to dobry strzał, choć szkoda, że zostało to porzucone mniej więcej w połowie powieści. Szkoda, bo to co działo się na Ziemi przed 2026 rokiem, wydaje się dużo bardziej interesujące niż brak akcji zarówno na pokładzie promu kosmicznego, jak i później, na samej stacji. Generalnie, fabuła tej powieści wywołuje we mnie uczucie dużego niedosytu, a to zawsze jest frustrujące.
Ostatnia misja Gwendy, to powieść w najlepszym razie przeciętna. Ale wiecie: tak naprawdę, baaardzo przeciętna. Choć - podobnie jak poprzednie tomy - pięknie wydana, zilustrowana rysunkami Ketha Minniona, z okładką Bena Baldwina. W twardej płóciennej oprawie i z obwolutą, może wzbudzić jedynie zachwyt. Sam środek jednak mocno mnie rozczarował. To nie jest dobry finał, a sama trylogia nie została do końca przemyślana. Stephen King i Richard Chizmar zrobiliby lepiej dla Gwendy, gdyby poprzestali na tej jednej krótkiej minipowieści z 2017 roku. Serio, tak uważam, bo pozostałe dwie części właściwie nic nowego nie wnoszą, a jedynie zabierają tę magię, która wypływała z Pudełka z guzikami Gwendy. Tak, wiem, nie jest to pozytywna konkluzja całości, ale i nie miała taka być. Mimo wszystko, zachęcam Was, abyście sami przekonali się, czy duet King & Chizmar dał radę, czy jednak poległ na tej ostatniej prostej.
© by MROCZNE STRONY | 2022