Pani poznaje Pana. Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia. Wpadają się w wir namiętności, z którego Panią wyrywa odkrycie mrocznego sekretu ukochanego. Mianowicie Pan nie jest takim sobie zwykłym mężczyzną. Potrafi nie dokonywać rzeczy niemożliwych i niepojętych dla pospolitych szaraczków. A jakże! Jest w końcu czarnoksiężnikiem. Pani wpada w panikę i daje nogę. Problem polega na tym że nie uciekła sama. Na świat przychodzi córka Pani i Pana, która wydaje się być normalnych dzieckiem. Do czasu...
W wieku 12 lat Sophie dowiaduje się, że jest czarownicą. Krótko mówią nie radzi sobie z tym za bardzo. Po czterech latach i masie wpadek z używaniem magii, zapada decyzja by umieścić ją w Hekate Hall, szkole z internatem dla czarownic, wilkołaków i elfów. Bycie nową w jakimś miejscu nie jest przyjemnym doświadczeniem. Sophie jest to tego przyzwyczajona, w końcu mieszkała już w kilkunastu stanach. Jednak tym razem to doświadczenie jest o wiele gorsze. Sytuacji nie poprawia fakt, że mieszka z wampirzycą (jedyną w szkole), a ktoś atakuje uczniów i na ich szyjach pozostawia dwa małe otworki...
Wydawać by się mogło nic nowego. Bohaterka trafia do nowego środowiska. Już od wejścia robi sobie wrogów w postaci trzech najbardziej wpływowych czarownic. W dodatku chłopak jednej z nich (zauważyć tu trzeba, że najładniejszej), jest najprzystojniejszym facetem w szkole i (o zgrozo!) wpada w oko Sophie. Jest też i nowa przyjaciółka, która odgrywa ważną role w całej fabule. Czy my już gdzieś tego nie czytaliśmy? Ależ oczywiście, że tak (i to pewnie nie raz :D). Trzeba jednak przyznać, że historia ta, mimo iż lekko oklepana ma w sobie trochę nowości i naprawę warto po nią sięgnąć.
Pierwszy plus to bohaterowie. Nie są mdli i nijacy. Spohie to nie kolejna Bella niewiedząca co ze sobą zrobić. Jest konkretna, ciągle komuś dogryza lub pakuje się w jakieś kłopoty. Inteligentna, sprytna i lekko zagubiona w nowym świecie, z nowymi umiejętnościami. Musi zmierzyć się z prawdą o sobie samej, chociaż nie jest ona najsłodsza. Znajduje się w obcym, rządzącym się własnymi prawami świecie. Do tej pory wychowywała ją matka, zwykła śmiertelniczka. Nie wpajano jej od maleńkości odpowiednich zwyczajów i zachowań. Nie przygotowano ją na moc, która się u niej objawiła, nie nauczono się nią posługiwać. Jest to jedna z nielicznych kobiecych postaci literackich, która naprawdę mi się podobała. Większość niestety zachowuje się... jak się zachowuje i to mnie kompletnie od nich odpycha i drażni.
I w końcu pora na postać męską. Archer Cross. Och to jest gość! Wprawdzie nie było go tu tyle ile bym chciała, ale to wystarczyło by trafił na listę bohaterów w których jestem bez pamięci zakochana. Tajemniczy, przystojny, wysportowany, wrażliwy. Oczywiście obiekt wielu rozterek głównej bohaterki. Pozostaje lekko na uboczu by pod koniec zaskoczyć nas kompletnie i zwiać, pozostawiając niedosyt i oczekiwanie na kolejny tom.
W „Dziewczynach z Hex Hall” występuje narracja pierwszoosobowa. Całą historię obserwujemy oczami Sophie, możemy poznać targające nią emocje oraz wiele zabawnych komentarzy do aktualnych wydarzeń. Właśnie język, którym napisana jest książka sprawia, że ten tytuł jest tak ciekawy. Czyta się naprawdę sprawnie. Żadnych skomplikowanych zwrotów, ciągnących się w nieskończoność opisów. Wszystko toczy się dynamicznie i bez zbędnych komplikacji. Poznajemy funkcjonowanie Hekate Hall, historię Sophie, prawdę o pochodzeniu jej mocy. Śledzimy sprawę, z tajemniczymi atakami na uczniów, uczucie rodzące się między dziewczyna a Archerem. Tu na uwagę zasługuje fakt, że watek miłosny nie jest dominujący. Z niecierpliwością czeka się na jakąś kolejną scenę z tym dwojgiem w roli głównej. Ostatnia najlepsza (ale pewnie nie tylko ja tak uważam :D).
Ogromnie interesującą sprawą był świat Progidium (to ta cała gromada nadnaturalnych stworzeń) i historia ich początków. Rzekomo cała bajka o aniołach od których pochodzą wilkołaki, czarownice i ta cała reszta stada, już gdzieś była, jednak ja najwidoczniej tamtej książki nie czytałam i jest to dla mnie zdecydowana nowość.
Jeszcze słów kilka o okładce. Jak dla mnie średnia. Panie te wyglądają dziwnie, sztucznie, tandetnie. Ten napis z autorem to mniejszy już chyba być nie mógł. Plusik za czcionkę, bo jest naprawdę fajna i jak mniemam ma przedstawiać Diable Szkoło. Tło jest bardzo ładne i kolorystycznie i kompozycyjnie. Miało potencjał zepsuty przez te trzy dziewczęta.
Mi „Dziewczyny z Hex Hall” podobały się bardzo, mimo lekko nudnawego początku i powielaniu schematu. Książka napisana z humorem. Nie raz się pośmiałam. Polecam wszystkim choć trochę zainteresowanym i fanom gatunku. Cudo to może nie jest, ale warte poświęconego czasu. Nie mogę się już doczekać, kiedy zdobędę drugi tom.
Z:
http://magiastron.blogspot.com