Grzeczne dziewczynki idą do szkoły, niegrzeczne – do Hex Hall
Kiedy kończysz dwanaście lat, ujawniają się Twoje zdolności magiczne. Dowiadujesz się wtedy, że Twój ojciec jest czarnoksiężnikiem, a Ty odziedziczyłaś po nim moc. Brzmi ciekawie, prawda? Wiele ludzi chciałoby móc zmienić swoje życie na lepsze za pomocą magii. Jednak nic nie jest tak proste, jak się wydaje. Musisz ukrywać przed zwykłymi ludźmi to, że jesteś czarownicą, a już na pewno nie możesz przy nich czarować. Któż z nas nie chciałby, aby nauczyciel „przypadkiem” zapomniał o klasówce? Niestety, nie możesz sobie pomóc w taki sposób. Za ujawnienie się możesz trafić… do Hekate Hall.
Hekate Hall (przez uczniów nazywane Hex Hall) to szkoła dla czarownic, wilkołaków i elfów. Możesz do niej trafić przez złamanie zasad, tak jak Sophie. Próbowała znaleźć swojej koleżance partnera na bal. Ma niezwykły talent do wpadania w tarapaty. Już pierwszego dnia w Hex Hall między nią, a trzema innymi czarownicami rodzi się konflikt, a jej przyjaciółka zostaje oskarżona po raz kolejny o morderstwo. Gorzej być nie może, prawda?
Od lektury nie oczekiwałam zbyt wiele. Już po opisie można było wywnioskować, że „Dziewczyny z Hex Hall” nie będą książką, z której można coś wynieść. Byłam pewna, że fabuła jest niemalże identyczna, jak innych powieści fantastycznych napisanych tylko i wyłącznie po to, żeby zarobić pieniądze. Troszeczkę się pomyliłam…
Już sam pomysł na przedstawienie istot magicznych zasługuje na pochwałę. Rachel Hawkins wymyśliła Prodigium. „Prodigium. Piękne łacińskie słowo na określenie potworów. Czyli każdego ucznia w Hekate.” Z czymś takim jeszcze się w książce nie spotkałam. Autorka całkiem nieźle sobie poradziła z wyjaśnieniem skąd się wzięły te istoty i jakie mają zdolności. Bardzo ciekawie wykreowała elfy, które nieczęsto pojawiają się w powieściach.
Z bohaterami jest już gorzej. Sophie była nawet nieźle przedstawiona, mogłam ją dobrze poznać i nawet polubić. Można powiedzieć, że ta postać wyszła pani Hawkins najlepiej i widać, że nad nią pracowała. Niestety, drugoplanowe postaci zostały zaniedbane. Możliwe, że autorka chciała w drugiej części nas nimi „zaskoczyć”. Często czytając o Elodie, Annie i Chaston czułam się niedoinformowana, a zaintrygowały mnie. Raczej ich wątek nie będzie kontynuowany w drugiej części, a szkoda… Tak samo Cal – był pewnego rodzaju uzdrowicielem w szkole, ale Rachel Hawkins nie uznała go za wystarczająco ważnego, aby pojawił się więcej niż dwa razy w książce.
Czytanie „Dziewczyn z Hex Hall” sprawiało mi dużą przyjemność. Nie nudziłam się spędzając czas z lekturą i nie żałuję poświęconych na nią godzin. Nie pozostaje mi nic innego, jak przeczytanie kolejnej części.
Książka w niektórych momentach była przewidywalna, co mnie trochę zniesmaczyło. Przewidywalność, to rzecz, której wprost nienawidzę. Nic tak nie psuje zabawy, jak wiadomość jak się ona zakończy. Dziwny duch w szkole – jeden z niewielu wątków, których zakończenia się nie domyślałam. Jednak po informacji kim on jest można było zacząć snuć podejrzenia. Szkoda, gdyż to było chyba najciekawsze w książce.
Powieść tą można czytać tylko dla rozrywki, gdyż nie wnosi ona nic do naszego życia. Nie są w niej poruszane ważne problemy, choć lepiej by wtedy wypadła. Patrząc z przymrużeniem oka można by uznać nieakceptowanie Jenny przez uczniów, tylko dlatego, że jest wampirem za problem, ale nie jest to kwestia zbyt często poruszana.
„Dziewczyny z Hex Hall” na pewno przypadną do gustu osobom niewiele wymagającym od książki, a także lubiącym czytać o różnego rodzaju istotach magicznych. Ja z pewnością sięgnę po kolejną część, ale tych, którzy zamierzają się dopiero zapoznać z Sophie ostrzegam przed zbyt pozytywnym nastawieniem na tę lekturę. Mnie się podobała, ale wybór – przeczytać lub nie – pozostawiam Wam.
Moja ocena: 7/10