Joanna Jodełka zadebiutowała w 2009 roku kryminałem „Polichromia Zbrodnia o wielu barwach”, za tę powieść otrzymała Nagrodę Wielkiego kalibru .
Autorka mieszka w Poznaniu, tu też studiowała historie sztuki, prowadziła sklep dla kobiet z kobiecą literaturą, a przede wszystkim z miłosnymi kosmetykami. W przeszłości zdarzyło się jej być tworzą kampanii reklamowej jednego z domów towarowych. Obecnie zajmuje się zarządzaniem restauracją i hotelem. Prowadzi również blog , na którym umieszcza teksty swoich piosenek:
http://jodelkalka.blogspot.com/.
Jak widać obszar zainteresowań Pani Joanny jest wielki, i bardzo dobrze, podobna pasje określają zakres wyjątkowości człowieka.
Na „Grzechotkę” czekałam z wielką niecierpliwością, książka opisywana jest jako kunsztowny kryminał pełen ironii i gier słownych. Koniecznie musiałam przekonać się ile w tym jest prawdy.
Pewnego jesiennego dnia, Edyta Skolimowska z wielkim trudem budzi się, nie jest wstanie przypomnieć sobie ostatnich godzin, jednego jest pewna, miała brzuch którego już nie ma. Jej przerażenie sięga zenitu.
„ I rozległ się krzyk, który otworzył drzwi do przerażenia i do lęku. I zostawił je uchylone”.
Było dziecko i go nie ma. Policja podejrzewa, że jest to dzieciobójstwo, jednak czy aby na pewno?. Do pomocy zostaje wezwana psycholog Weronika Król, która ma orzec o stanie poczytalności młodej kobiety. Na początku jest bardzo zdystansowana, z czasem pojawiają się fakty które wprowadzają zamieszanie, niepokój, a także wątpliwości. Wraz z policją, Weronika próbuje rozwiązać zagadkę, która wcale nie jest łatwa.
Podczas czytania towarzyszyły mi zmienne nastroje. Klimat książki jest identyczny jak pora roku w nim panująca. Jesień – zimna i mokra. Dni są szare, deszczowe, wszędzie panoszą się opadłe liście, a smutne uliczki lubi odwiedzić mleczna mgła.
„Jeszcze parę dni temu z przyjemnością zgarniała ze swojego fioletowego garbusa setki liści – zalanych żółcią i czerwonych z wściekłości na jesień. Teraz jedna mokra noc wystarczyła, żeby za wycieraczkami znalazły się tylko zgniłe śmieci.”
Przytłaczająca aura otacza czytelnika, zamykając go w klaustrofobicznym świecie szarych kamieniczek, komendy policji i szpitala. Na początku nie mogłam się wstrzelić w ten ciężki klimat, nie byłam w stanie rozszyfrować o co tak naprawdę chodzi autorce. Książka klasyfikowana jako kryminał, bardziej przypominała powieść psychologiczną niż pełną akcji historię z wątkiem sensacyjnym. Na szczęście piękne zdania, po mistrzowsku tworzone, poprawne stylistycznie i smakowo wyśmienite, skłaniały mnie do poznania tej opowieści. Chylę czoła przed talentem Pani Jodełki, tekst zawarty w „Grzechotce” to czysta poezja, treść jest pełna metafor i porównań. Dzięki takim zabiegom świat przedstawiony w książce odbiera się sercem. Gdyby miała wybitną zdolność zapamiętywania, to chętnie nauczyłabym się tej książki na pamięć.
Pomijając niezwykły styl pisania autorki, to fabuła przez pierwsze kilkadziesiąt stron mnie nie uwiodła. Było za spokojnie, za melancholijnie. Na pierwszy plan wysunęły się problemy bohaterów, a koniecznie trzeba wspomnieć, że każdy z postaci jest mocno doświadczona przez los, wiec bólu i rozterek nie brakuje. Wątek kryminalny zszedł na dalszy plan, podejrzewam że był to celowe działanie, jednak mnie ono nie przekonało, z coraz większym zniecierpliwieniem czekałam na rozwój akcji.
Dostałam to co chciałam. Wraz z pogodą zmieniła się atmosfera książki.
„Wszędzie było posypane śniegiem. Cieniutką warstwą, delikatna i nieśmiałą. Wszędzie czysto i spokojnie. Drzewa poubierały się na biało, a pole w oddali wyglądało jak przykryte wielkim, śnieżnobiałym prześcieradłem”
Jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, wszystko nabrało kształtów. Charaktery postaci ujednoliciły się, akcja nabrała tempa. Z każdą przeczytaną stroną rósł mój niepokój i mimo że autorka w bardzo subtelny sposób opisuje zdarzenia pełne przemocy i niebezpieczeństwa to nie mogłam przestać czytać. Z początkowego znudzenia i rozdrażnienia wpadłam w stan euforii i zainteresowania. Maksymalnie wkręciłam się w ten mroczny świat poznańskich uliczek i czekam na więcej.
„Grzechotka” to lektura wymagająca, nie jest książką na jeden wieczór. Wymaga skupienia, łaknie naszego czasu jak spragniony wody. Pomimo że na początku wystąpił u mnie dyskomfort czytania to wyśmienity kunszt pisarski pobudził moje zmysły i zmusił mnie do przygody, którą warto było poznać i którą ja, wszystkim polecam.