„Joanna Jodełka zanim nieoczekiwanie dla samej siebie zaczęła pisać, zakochała się w Poznaniu” – taką informacją wita nas notka na okładce. Ukończyła historię sztuki na UAM w Poznaniu. Prowadziła sklep z miłosnymi kosmetykami oraz restaurację. Pani Joanna zadebiutowała powieścią „Polichromia – zbrodnia o wielu barwach”, za którą nagrodzono ją Nagrodą Wielkiego Kalibru. Kolejną powieścią Jodełki była „Grzechotka” – osadzony w poznańskim półświatku kryminał, a także doskonała powieść sensacyjna.
Wraz z początkiem książki poznajemy kilkoro niezwiązanych ze sobą osób. Nieznany policjant wyrywa z domowej sielanki zbuntowaną panią psycholog i każe jej gnać na komisariat. Tam czytelnik po raz pierwszy poznaje historię Edyty Skomorowskiej podejrzanej o dzieciobójstwo. Młoda kobieta tuż po porodzie nie ma przy sobie dziecka, nie wie gdzie ono jest, zawodzi i łka. Bez namysłu psycholog Weronika Król bierze sprawy we własne ręce i próbuje rozwikłać zagadkę. Równolegle z problemami Edyty, autorka zaznajamia nas z półświatkiem medycznym, który mógł lub został zmuszony „zaopiekować się” Edytą w trakcie porodu lub nawet do niego nie dopuścić. Postacią, która zdaje się być łącznikiem między zmaltretowaną matką, a poznańskim światem medycznym z szemraną przeszłością, zdaje się być wytatuowany bandzior mający władzę nad dziewczynami oferującymi swe usługi w hotelowych pokojach. Do całego tego galimatiasu ludzkich charakterów i powiązań dołącza również zblazowany notariusz, oraz jego szalona matka-społecznica, a także rządna skandalu dziennikarka.
Po przebrnięciu przez całą około stustronową mozaikę ludzi, miejsc i wydarzeń miałam książki serdecznie dość. Nie rozumiałam co się stało, kto jest winien, gdzie jest dziecko, gdzie jest ojciec i czym zawiniła matka. Jednak z upływem minut poświęconych wnikliwej lekturze kolejnych kilku stron wszystko zaczęło się nagle układać. Mało tego, fabuła zaczęła mnie wciągać do tego stopnia, że nie potrafiłam już książki odłożyć bez mętliku w głowie i chęci jak najszybszego powrotu do czytania. Mozaika zaczęła się rozjaśniać, charaktery stały się nagle wyraziste, jedne delikatne i pełne dobra, drugie brutalne i nienawistne. Smaczku dodawały także obcojęzyczne zwroty, których nie rozumiałam i celowo nie tłumaczyłam, aby tajemnica utrzymywała się jak najdłużej na powierzchni.
Po opisie pierwszej nieludzko zadanej śmierci zrozumiałam, że autorka ma niezwykłą zdolność manipulownia językiem. Ukazuje świat takim jaki jest, nie upiększając niczego. Ze swobodą przeskakuje z siarczystych wiązanek na słodkie opisy małych kociątek, uśmiercając je brutalnie za chwilę. Książka utrzymana jest w zimnej, mglistej koncepcji. To nie przypadek, że w Poznaniu na przestrzeni kilku dni, w których rozgrywa się akcja ciągle ostro wieje, pada deszcz, a śnieg zawsze się topi, pozostawiając ogromne kałuże, w które raz po raz wpadają zakrwawione, poturbowane postaci. Jodełka umiejętnie bawi się językiem, konstruując zdania pełne powtórzeń, przenośni, przerywników lub wielokropków, tak, że cała powieść, mimo pierwotnego chaosu, zamyka się w pasjonującą, błyskawiczną całość.
No właśnie, „błyskawiczna” to niestety dobre słowo. Nigdy jeszcze nie miałam do czynienia z książką, która pochłoneła mnie tak bardzo, że nie zauważyłam, że to już koniec. Kiedy dobrnęłam do ostaniej strony chciałam ją po prostu przewrócić żeby czytać dalej, tym bardziej, że na tej ostatniej stronie autorka wprowadziła zupełnie nowy wątek i pozostawiła go bez słowa wyjaśnienia. Ten zabieg spowodował moje rozczarowanie, tym większe, że mimo usilnych starań, nie znalazłam na okładce informacji, że „Grzechotka” to tylko pierwsza część dłuższej opowieści. W mojej głowie piętrzą się pytania, na które chyba nie będzie mi dane znaleźć nigdy odpowiedzi.
Po szybciutkim uporaniu się z za krótką, jak na mój gust, książką stwierdzam, że wywarła ona na mnie ogromne wrażenie. Rozczarowanie zakończeniem tylko podsyciło apetyt na twórczość pani Jodełki i pozostawiło za sobą tysiące myśli, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że książka prowokuje, inspiruje i wzbudza masę skrajnych emocji. A więc polecam ją młodym i polecam ją tym trochę starszym. Zarówno ludzie, którzy dopiero wchodzą w kryminalny świat literatury, jak i ci którzy na wartkiej akcji z mordestwem w tle zjedli już zęby nie będą rozczarowani, a niewinna zabawa „Grzechotką” już na zawsze zostanie w ich pamięci jako niesamowite, pasjonujące przeżycie.