Kiedy miłość uderza znienacka niemal nie sposób się przed nią obronić. Shy rażony miłosnym piorunem podczas lekcji matematyki nie może oderwać myśli od nowej koleżanki. Gdyby ktoś go poprosił, to rozpisałby ją na same idealne pierwiastki, pisałby wiersze i śpiewał ballady pod jej oknami… ale nie wprowadzajmy kwasów, to nie lekcja chemii.
Niezależnie od tego, czy wierzymy w miłość od pierwszego wejrzenia, czy jesteśmy zatwardziałymi realistami mamy swoje standardy uczuciowości. Niestety po lekturze Gry o serce czuję się trochę tak, jakby mi ktoś obraził nie tylko standardy ale i uczucia religijne – choć jak Bożenkę kocham, wcześniej mi się to nigdy nie przydarzyło.
Po pierwsze i najważniejsze zanim przyczepię się do niedostatków bohaterów tej powieści, które będą oczywiście marudzeniem subiektywnym, to pozwólcie, że rzucę światło na pewne drobne problemy Gry o serce. Całe wielkie uczucie głównego bohatera przypomina obsesję, ba autora sama nazywa gościa „maniakiem” a jego postać wielokrotnie przyznaje, że ma skłonności do popadania w zachowania graniczące z obsesją. Gość chodzi za niechętną mu dziewczyną z kąta w kąt a z czasem wciąga w to również swoich przyjaciół. Przynosi mu to odwrotny skutek niż zamierzony, ale przecież chciał dobrze, nie?
Otóż chyba nie do końca, ale o tym może później.
Teraz trochę o treści. Gra o serce składa się praktycznie w całości z szablonów i kalek. Główny bohater to oczywiście umięśniony, turbo inteligentny, mega utalentowany muzycznie i sportowo ulubieniec szkoły a do tego urodzony przywódca. Chłopak jest troskliwy, czuły i nie bojący się łez, zakochany w starych piosenkach i książkach brzmi niczym „idealny ideał”… a mówiłam wam już, że jest też bogaty i że część tej kasy zarobił sam? Do tego na krok nie odstępuje go najbliższy przyjaciel – brat z innej matki – o nieszablonowym poczuciu humoru i zamiłowaniu do jedzenia, równie przystojny, równie wysportowany i nieszczęśliwie zakochany!
To, że Shy przejawia narcyzm, myśląc o sobie w samych superlatywach też nie powinno dziwić, tak go wychowano, bo przecież relacje z matką, siostrami, dziadkami, nauczycielami i panią z biblioteki ma bardziej niż wzorowe, jedynie figura ojca majaczy na horyzoncie z niezadowoleniem zaciskając zęby – no kto by się spodziewał ?
Nie możemy zapomnieć oczywiście o najważniejszym, czyli jego dobrym sercu, altruizmie i gotowości do niesienia pomocy, która objawia się znienacka dopiero po poznaniu Sky, bo wcześniej to jakby zupełnie odwrotnie, ale pewnie się czepiam.
Gdy wreszcie udaje mu się zbliżyć do obiektu swoich westchnień Shy kontynuuje bycie panem idealnym świadcząc pełen wachlarz usług od korepetycji z matmy po akompaniowanie na fortepianie i podwózki do domu.
Z kolei Sky to straumatyzowana – ma prawo – obrażona na cały świat – tu już gorzej – i uważająca, że wszyscy mężczyźni to potwory – serio? nastolatka. Mimo swoich traum, problemów i mrocznej historii, której mimo przebrnięcia 400 stron pierwszego tomu dalej nie poznaliśmy, oczywiście po krótkim „nie lubieniu” wpada w ramiona Shaya bo ma tam bezpiecznie jak w ptasim gniazdku.
I pewnie mogliby żyć długo i szczęśliwie, gdyby autorka nie wprowadziła im w życia przemocy w szkole i znęcania się nad biedną Sky. Oczywiście, kto nigdy nie doświadczył czegoś takiego w szkole, pewnie nie będzie mógł uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się naprawdę.
*cóż, ja doświadczyłam a i tak momentami niedowierzałam xD
Tym co mnie jednak irytowało, było nawet nie to, że dziewczynie znowu się obrywa i nieustająco stanowi centrum zainteresowania całej szkoły, bo nikt tam w sumie nie ma innych zajęć, jak knucie i gapienie się na innych, jak na małpy w zoo – no przecież tacy są nastolatkowie, nie? **
W tym wątku przeszkadzało mi raczej ponownie odpalona ‘bezinteresowna’ chęć pomocy u Shy’a, który jakoś wcześniej zupełnie nie dostrzegał przemocy i gnębienia uczniów w swojej szkole i radośnie żył sobie w bańce ulubionego ucznia, cenionego sportowca i gwiazdy szkoły. Autorka w jednym miejscu nawet pokusiła się, żeby gościowi wytłumaczyć, że żyje w fantazji, ale na dłuższą metę nie podziałało. I hej, to nie ja burzę czwartą ścianę, to Katarzyna Białkowska i Shy, zwracają się bezpośrednio do czytelników, przynajmniej do póki nie zapomną, że chcieli używać takiej formy w swojej książce, czyli jakoś ze 2-3 razy – niby nie dużo, ale wystarczająco bym zgrzytała zębami.
Zdecydowanie nie jestem fanką tej pozycji, autorka tworzy powieść typowo młodzieżową, jednocześnie używając języka i zachowań zupełnie nie dostosowanych do wieku swoich bohaterów, czytając nieustannie widziałam mema ze Stevem Buscemim „How do you do, fellow kids” . W Grze o serce brak oryginalności i chyba również szacunku dla czytelnika. Choć książka skierowana jest do nastolatków, to jednak jej niedopracowanie, brak logiki i realności zakrawa na obrazę dla intelektu młodych ludzi. Znacie takie powiedzenie „Dwa grzybki w barszcz, to za dużo”? Właśnie to miało tu miejsce, autorka tak bardzo chciała stworzyć idealną nastoletnią miłość i perfekcyjnego mężczyznę, że wyszła z tego wypaczona teenage drama.
Ale żeby nie było, że tylko narzekam!
Katarzyna Białkowska ma bardzo przyjemny styl pisania, akcja jest dość płynna i trzyma się osi czasu, gdyby autorka postawiła na bardziej oryginalne pomysły to jej książkę czytałoby się mega przyjemnie.
** to był sarkazm jak coś
Za egzemplarz recenzencki dziękuję
Wydawnictwu Jaguar
@współpracabarterowa
#współpracareklamowa
#współpracarecenzencka