Jest rok 1965. Barbara, młoda Amerykanka, przebywa na rocznym kontrakcie w Japonii, gdzie wykłada język angielski w Kodaira College, szkole dla młodych Japonek.
W nowym środowisku, kulturowo zupełnie odmiennym niż to, z którego sama się wywodzi, czuje się bardzo osamotniona, toteż pociechą dla niej jest nawiązanie serdecznej więzi z jedną z wykładowczyń w tym samym collegu, Michi Nakamoto. Michi jednak nagle umiera, a jej śmierć jest dla Barbary ciosem, gdyż była to jedyna przyjazna jej dusza wśród japońskiego grona wykładowczyń. Ponieważ żyła samotnie, razem spędzały sporo czasu, a to sprawiało, że Barbara nie czuła się tak całkiem wyobcowana wśród niezbyt dobrze nastawionych do niej ludzi.
Mimo przyjaźni, jaką Michi dla niej żywiła, Barbara jest zaskoczona testamentem, w którym ta czyni ją spadkobierczynią swej komody tansu - w której, jak sama kiedyś powiedziała, mieści się cała jej historia.
Niewielki mebel z trzema szufladami, ozdobiony wzorem śliwkowego kwiecia na okuciach, okazuje się komodą na wino; znajdują się w niej rzędy butelek z winem śliwkowym, które w większości wyprodukowała sama Michi. Każda butelka owinięta jest grubym ryżowym papierem przewiązanym sznurkiem i opieczętowanym czerwonym woskiem, i oznaczona datą, a każda data to jeden rok z życia Michi.
By poznać historię zmarłej przyjaciółki, zapisaną jej ręką na papierze ryżowym, Barbara musi znaleźć tłumacza. Więc gdy poznaje Sejiego i ten proponuje, że będzie jej tłumaczył zapiski Michi, wydaje jej się, że to doskonały pomysł. Ale Seji, z którym połączy ją również uczucie, okaże się z pewnych, istotnych dla siebie, dla swojego honoru przyczyn tłumaczem niewiarygodnym i to stanie się powodem wielu nieporozumień między nimi, gdyż Barbara nie potrafi zrozumieć postępowania kochanka i poczuje się oszukana.
"Wino śliwkowe" byłoby tylko zwykłym romansem, który dobrze się czyta, gdyby nie pełna tragizmu historia Michi, która przeżyła w Hiroszimie koszmar po zrzuceniu przez Amerykanów bomby atomowej i wpływu, jaki to wydarzenie miało na jej późniejsze życie. Ta historia i wszystko, co dotyczy wspomnień samego Sejiego o tamtym dniu, czyli 6 sierpnia 1945 roku, to najciekawsza część powieści i uważam, że choćby tylko dla niej warto ją przeczytać. To potworne wydarzenie odbiło się w różny sposób na ludziach, którzy je przeżyli i zostali nim naznaczeni na całe życie do tego stopnia, że nie przyznawali się, iż pochodzą z Hiroszimy.
Książka przyciągnęła mój wzrok nie tylko intrygującym tytułem, ale i delikatną japońskością okładki (wyd. Muza, 2008), która zapowiadała, że będę mieć do czynienia z tym, co mnie w kulturze japońskiej pociąga i fascynuje. I nie zawiodłam się.
Mankamentem powieści jest niedbałe tłumaczenie, czego jednym z przykładów jest to, że matka bohaterki, rozmawiając z nią przez telefon, zwie ją Baśką, co mi aż zazgrzytało.