Do ksiązki podchodziłam dość sceptycznie. Powód? Kolejny tytuł o wilkołakach i wampirach na rynku. Czy można tutaj zaserwować czytelnikowi coś nowego i oryginalnego? Wydawać by się mogło, że nie. Tematyka wypłukana już do cna, nie szokuje i nie wzbudza we mnie zachwytu. Siadając do lektury „Wschodzącego księżyca” byłam przekonana, że trochę pomęczę się z tym tytułem i przejdzie on u mnie bez echa. Do tego sam fakt, że Keri Arthur planuje ciągnąć przygody bohaterów aż przez 9 książek mnie przerażał. Ale już na sam początek dobre wrażenie zrobiła na mnie okładka książki. Chociaż słowo „dobre” nie oddaje tego, co mam przed sobą – okładka jest znakomita! Wielkie brawa dla wydawnictwa, za wydanie ksiązki w tak pięknej oprawie!
Tak więc przyjemnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że oprócz ładnej okładki, ksiązka zaoferowała mi kilka godzin dobrej rozrywki! Mimo tematyki, której ostatnimi czasy miałam dość.
Riley Janson, pracuje wraz z bratem bliźniakiem Rhoan’em w Departamencie Innych Ras. Nie są typowymi wilkołakami, o czym dowiadujemy się dość szybko. Ich matka – wilkołak, została zgwałcona przez nowonarodzonego wampira, a oni są efektem tamtego wydarzenia. Dzięki temu, są inni. Rhoan odziedziczył większość cech wampira, natomiast Riley wilkołaka. Daje to niesamowitą i oryginalną mieszankę.
Riley, po ciężkim dniu w pracy zastaje na swojej wycieraczce nagiego, i jakże przystojnego wampira Quinna.
Od tego momentu akcja trwa nieprzerwanie, i nie daje czytelnikowi spokoju aż do samego końca. Zdenerwowana zaginięciem brata, Riley postanawia wziąć sprawy we własne ręce, i decyduje się pomóc nieznajomemu wampirowi. Mamy tutaj pościgi, porwania, walkę… Czyli to, co taki czytelnik jak ja, lubi najbardziej!
Cała akcja trwa tydzień. A skąd o tym wiadomo? Otóż właśnie rozpoczął się tydzień poprzedzający Pełnię Księżyca, co za tym idzie wilkołaki są w tym okresie niesamowicie pobudzone seksualnie. Kłopoty ciągną się za Riley cały czas – porwanie brata, problemy z dwójką kochanków, pożądanie, które wywołuje u niej Quinn, plus kilka ataków na jej osobę. Akcja cały czas brnie do przodu, ujawniając co chwile jakieś nowe wątki i szczegóły, dzięki czemu nie nudziłam się i naprawdę ciężko było mi oderwać się od książki. Riley bardzo szybko stała się moja ulubienicą. Mało kiedy można spotkać teraz kobiety, które nie dają sobie w kasze dmuchać. Ona ma odwagę sięgać po to, co chce, nie bacząc na to czy przy okazji skopie kilka tyłków. Również postacie męskie nie zostały wyidealizowane, nie raz potrafią pokazać drugie obliczę. Nic tutaj nie jest białe lub czarne, postacie momentami nabierają odcieni szarości. Autorka nie wpadła w żadne skrajności, konstruując bohaterów.
Nie zabraknie również wszelkiego typu nowinek technologicznych, dobrych opisów walk i… sexu! Pożądanie i sex buchają tutaj co kilka stron, ale na szczęście, nie jest to męczące czy niesmaczne. Wręcz przeciwnie, wywołuje nie raz ciarki na skórze. I to też podoba mi się w całej tej historii – autorka z sexu zrobiła istotę całego Tygodnia Księżycowej Gorączki. Czy spotkaliście się już z klubem pełnym napalonych wilkołaków, gdzie powietrze wręcz ocieka pożądaniem i podnieceniem? Ja nie, dlatego zrobiło to na mnie spore i pozytywne wrażenie. Grunt to prowadzić takie tematy tak, aby nie nużyły, czy też budziły bulwersacje. Tutaj sceny erotyczne są na dobrym poziomie.
Autorka umie doprowadzić akcje do końca, i jest w tym skrupulatna. Nie zostawia bóg wie ilu pootwieranych wątków, i co najważniejsze potrafi również rozwiązywać wątki postaci drugoplanowych.
Zdecydowanie polecam tą książkę nieco starszym czytelnikom, spragnionym lektury, która zaoferuje im rozrywkę na kilka wieczorów. Mi udało się dzięki niej chodzić spać w środku nocy, z nieustanną myślą „a może jeszcze jeden rozdział… tylko jeden…”. No cóż, mimo wszystko, warto było się nie wysypiać!
(recenzja zamieszczona wczesniej na moim blogu -
www.naszerecenzje.wordpress.com)