Lubicie historie o zagładzie Ziemi? Bo ja bardzo. Katastrofy, kataklizmy, wszelkiej maści niespotykane i przerażające działania matki natury. Nie ma to jak katastrofy, czy to w filmach, czy książkach. Czasem niewiele potrzeba, aby zmienić los Ziemi i jej mieszkańców, oraz doprowadzić do zagłady większości ludzkości. Właśnie to zafascynowało mnie w opisie książki „Ocaleni. Życie, które znaliśmy”. Zagłada, śmierć, walka o przeżycie w niesprzyjającym środowisku. Biorąc pod uwagę, że ostatnio na rynku takich historii mamy na pęczki, i tak chętnie sięgnęłam po tę powieść.
Miranda wraz z rodziną oczekuje wielkiego wydarzenia – asteroida ma rozbić się na powierzchni księżyca. Jednak nie wszystko idzie tak jak naukowcy przewidywali. Asteroida wytrąca księżyc z jego orbity, przez co ten zbliża się do Ziemi. Powoduje to nieodwracalne skutki – zmieniają się fazy przypływów i odpływów, następują erupcje wulkanów, giną miliony ludzi. Miranda wraz z mamą oraz braćmi Jonnem i Mattem, stara się przetrwać w trudnych dla wszystkich czasach.
Apokalipsa może przyjść w najmniej spodziewanym momencie. Może nie jest to zbyt oryginalna historia, bo jak by nie patrzeć przerobiona już w setkach filmów (ba, pamiętam nawet jeden, gdzie również zbliżenie się księżyca do Ziemi wywołało katastrofę), jednak jest ona przedstawiona z punktu widzenia zwykłych ludzi – uczestników tych zdarzeń, a nie z punktu widzenia bohaterów ratujących świat. Miranda spisuje wszystko w formie pamiętnika, poznajemy więc wydarzenia dziejące się na przestrzeni kilku miesięcy. Jej przemianę z niesfornej nastolatki w młodą, dzielną kobietę, znajdującą w sobie pokłady siły, aby walczyć o przetrwanie bliskich sobie ludzi. Myślącą nie tylko o sobie lecz pamiętająca też o przyjaciołach, których los nie jest jej znany. Cała rodzina Mirandy to ludzie zapobiegliwi, starający się też pamiętać o wspieraniu się nawzajem. Chyba nic nie daje większego poczucia bezpieczeństwa, niż wsparcie najbliższych.
Zapobiegliwość mamy głównej bohaterki, zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Już na samym początku przeczuwając zbliżający się kryzys, wzięła sprawy we własne ręce i zaopatrzyła rodzinę w gotówkę oraz uzupełniła po brzegi ich spiżarnię. Miranda patrzyła na matkę jak na wariatkę, nie spodziewając się, że jej rodzicielka, ratuje im w ten sposób życie.
Bracia Mirandy również wykazali się pracowitością i pomocą w jakże trudnych dla nich chwilach. Nie ma tutaj miejsca na dziecinne zachowania, czy też jakiekolwiek dąsy. Aby przeżyć, musieli wziąć się w garść i zapomnieć o dawnych przyzwyczajeniach. W chwili kryzysu każdy musi poświecić coś, co kocha. Ulubione rozrywki, przyjaźnie, nawet zalążki rodzących się uczuć muszą odejść w zapomnienie. Chwila wahania może skończyć się dla nich tragicznie.
Jestem przerażona taką wizją globalnego zniszczenia. Księżyc reguluje tyle rzeczy na Ziemi, że skutki takowej katastrofy mogą być niewyobrażalne. Powodzie, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, czy też nagłe zmiany klimatyczne, mogą zetrzeć ludzkość z powierzchni planety, nie pozostawiając po nas żadnych śladów. Nie wiem, czy sama byłabym gotowa na taką ewentualność. Nie chodzi mi tylko o przygotowanie materialne, ale bardziej o psychikę. Czy chciałabym żyć w świecie, gdzie o wszystko trzeba walczyć? Gdzie brakuje jedzenia, prądu, czystej wody? Ba, nie widać nawet nieba i słońca, bo wszystko spowite jest pyłem wulkanicznym. Myśląc o tym, mam na skórze gęsią skórkę.
Wydaje mi się, że można tę historię uznać za przestrogę. Złą wizję przyszłości, prawdopodobnie niedalekiej, która może zmienić całe nasze dotychczasowe życie. Potraficie wyobrazić sobie, że zamiast trzech ciepłych posiłków dziennie, plus kilku smakołyków, jecie jeden, jeszcze ograniczony do minimum? Nie macie światła, bieżącej wody do mycia, żadnych informacji z okolicy i ze świata. To samo tyczy się wiadomości od waszych bliskich z innych części kraju. Gorszej wizji nie znam i zaznać nigdy nie chcę.
Czytajcie, bo dla mnie powieść jest genialna, i mam cichutką nadzieje, że wydawnictwo Jaguar nie każe nam za długo czekać na ciąg dalszy. Póki co, wpisuję ten tytuł na listę najlepszych, które czytałam od początku tego roku. Wciąga niemiłosiernie, nie można się od niej oderwać do ostatniej strony, nie roniąc momentami kilku łez rozpaczy nad losem ludzkości i głównych bohaterów.
Strach pomyśleć, jak ludzie reagują w chwilach kryzysu. Jedni szukają ucieczki, inni stają do walki. Chyba najbardziej przerażają mnie ci, którzy w takim momencie pokładają wszelkie nadzieje tylko i wyłącznie w boskiej opatrzności. Jest to skrajną głupotą zwłaszcza, że tylko biorąc się w garść można cokolwiek osiągną i co najważniejsze – przeżyć, aby kiedyś doczekać lepszego jutra. Kaznodzieje czerpią wtedy z naiwności i wiary owych ludzi. Nie jest to akurat fikcją literacką, ale często obserwowanym faktem. Tak postąpiła przyjaciółka Mirandy, Megan, która w doprowadziła do własnej śmierci głodowej w imię boga .
Wielebny Marshall nigdy nie był gruby; teraz też nie. Ale nie schudł.
Pan je – powiedziałam. – Pana wierni umierają z głodu, a pan je. Każe pan oddawać sobie jedzenie?
Wierni sami dokonują wyboru – poprawił. – Ja tylko przyjmuję ich ofiarę.
s. 231
Wydaje mi się, że ten króciutki cytat oddaje wszystko, co miałam na myśli.
Książka jest fenomenalna. I mimo, że to wszystko jest póki co tylko fikcją literacką, miałam wrażenie, że czytam o prawdziwych ludziach i wydarzeniach. Autorka skupiła się na odczuciach głównej bohaterki i właśnie dzięki temu łatwiej wczuć się w sytuacje, w której znalazła się wraz z rodziną. Strach, głód i uczucie niebezpieczeństwa towarzyszą tutaj na każdym kroku.
Czy muszę dodać, że polecam powieść Susan Beth Pfeffer? Oby cała recenzja była dobrą rekomendacją i tak jak ja, nie zawiedziecie się czytając to wszystko.