Gołąb i wąż recenzja

Gołomp i wunsz

WYBÓR REDAKCJI
Autor: @KazikLec ·9 minut
2021-12-28
2 komentarze
11 Polubień
Bycie czarownicą to ciężki kawałek chleba – zwłaszcza, gdy jesteś czarownicą na gigancie. Skłotująca na teatralnym strychu Lou ma dobre powody, by ucieczkę przeplatać z chowaniem się wśród marginesu, bo systemowo ścigają ją łowcy, a personalnie - potężny wróg z jej społeczności. Choć włam do rezydencji po pomocny artefakt kończy się sukcesem, wydarzenia tej nocy związują losy młodej czarownicy z Reidem, pupilkiem arcybiskupa i paladynowym kapitanem jednostki ds. palenia wiedźm.

Tak więc fabuła tej książki kręci się wokół tropu "od wrogów do kochanków", co nie jest zaskoczeniem dla nikogo, kto przeczytał jej opis – no ja nie jestem w tym gronie, lektura została w ciemno wzięta ze względu na jej popularność i uświadomienie sobie, że to wszystko kręci się wokół odrzucającego mnie motywu sprawiło mi sporą przykrość. "No ale dobra", myślę sobie, "jak wiadomo, wszystko da się dobrze napisać, może i tu wyszło coś urzekającego, jakkolwiek autorka ustawiła sobie wysoko poprzeczkę próbując sparować przewodniczącego organizacji zajmującej się torturowaniem i eksterminacją mniejszości z członkinią tejże właśnie mniejszości". A tyłek zbity, nic nie wyszło, trudno było gorzej to rozegrać. Zaczynając od tego, jak ten romans tysiąclecia się zawiązał – otóż w niefortunnie slapstickowym zbiegu okoliczności próbujący aresztować Lou Reid zostaje posądzony przez publiczność w teatrze o seksualną napaść z pobiciem. Arcybiskup widzi tylko jedno rozwiązanie tej pijarowej wpadki: Reid musi poślubić Lou, bo ludzie lepiej znoszą info, że wysoko postawieni przedstawiciele religijnej policji biorą za żony włamywaczki z marginesu i regularnie je piorą, a nie że tak molestują przypadkowe dziewuchy. Dlaczego nie powiedzieć (zgodnie z prawdą), że Lou jest złodziejką kumającą się z czarownicami, ściganą za wczorajszy włam do szanowanej w mieście rodziny? Dlaczego nie opowiedzieć tej bajeczki bez przymuszania pary do faktycznego ślubu? Nienienie, realne małżeństwo jest absolutnie jedynym rozwiązaniem tej sytuacji, szybko szybko, zanim dotrze do nas, że to zupełnie bez sensu, błyskawiczny chrzest, ogłaszam was mężem i żoną, memo do Reida, że tego samego dnia ma być noc poślubna bo inaczej nieważne, i tak, ktoś przyjdzie to sprawdzić (nie żartuję). Tak więc para po klepnięciu nocy poślubnej (tj. bohaterka postanawia jako dowód pokrwawić prześcieradło - przecinając sobie dramatycznie dłoń nożem i wyciskając ją nad łóżkiem jak cytrynę, jakby zarzynanie prosiaka miało być częścią gry wstępnej) zamieszkuje w zakonnej kawalerce i dni Reidowi mijają na byciu doprowadzanym do białej gorączki przez dopiekającą mu w każdej strefie Lou, ale na szczęście on ma piękną klatę, a ona jest śliczna, więc pewnego dnia po grze w dziesięć pytań na świątecznych zakupach (niedługo po obejrzeniu, jak Reid uruchamia machinę tortur dla znajomej Lou) para stwierdza, że nie może bez siebie żyć. Jak jeszcze rozumiem, co Lou mogła zobaczyć w Reidzie (minus, no, wiecie – to, że zawodowo zajmuje się eksterminacją jej koleżanek), ale co Reid dostrzegł w wiecznie mu dogryzającej, wyśmiewającej jego przekonania i naruszającej prywatność babie? A tak, tak ślicznie przecież łapie płatki śniegu na język, już pamiętam. W tym wszystkim żal tylko byłej wielkiej miłości Reida, co to nic złego nie zrobiła i ewidentnie jej rola sprowadza się tylko do tego, by pokazać, jak inne przy Lou nie mają znaczenia i dać jej chłopu okazję do gorących wyrazów uznania, gdy po porównaniu się z jego byłą dręczą ją kompleksy.

Z łezką w oku wspominam początek książki, gdy faktycznie treść mnie zainteresowała. No no, ciekawy system magii w oprawie à la francuskośredniowiecznego fantasy, przynajmniej na scenerię sobie człowiek popatrzy! A takiego – świat przedstawiony jest właściwie nieistniejący (rusztowanie jest stawiane naprędce dopiero gdzieś pod koniec), wszystko to płaskie tło dla uniesień i przekomarzanek głównej pary. Francjolandia to przedziwna kraina, ilustracja średniowiecznego Paryża z książki dla dzieci, gdzie piekarz nazywa się Pan (wiecie, jak „chleb” po francusku), a widzowie oczekujący na uliczne przedstawienie zajadają się makaronikami i popcornem. To słabo zarysowane po kreskówkowemu proste tło bardzo gryzie się z fabułą pełną przemocy i seksizmu. Na dokładkę dziwi zrobienie kopiuj-wklej katolicyzmu, na którego egzystowanie w świecie fantasy pełnym magii z inną historią, polityką i geografią w sumie nijak nie wpłynęło, poza rebrandingiem inkwizycji wszystko jest takie same. No, może jednak nie powinno to tak dziwić, skoro tak naprawdę konstrukcja tła sprowadza się tutaj do przeplecenia ni to historycznego, ni to bajkowego, generycznego miasta fantasy francuskimi słówkami.

Co do systemu - magia czarownic w tym świecie dzieli się na białą i czerwoną, przy czym ta pierwsza to poświęcanie czegoś (wspomnienia, emocji, zmysłu, uczucia, no właściwie czegokolwiek) za coś – na ten przykład złamanie palca za otwarcie zamka czy zabicie swojej progenitury w zamian za zniszczenie potomka wroga, trudno powiedzieć, jakiej ceny zażąda siła wyższa. Początkowa scena włamania (zresztą top 3 w tej książce) świetnie to obrazuje i nastawia czytelnika na to, że bohaterka faktycznie będzie musiała podejmować trudne decyzje, dokonywać poświęceń i dobrze pomyśleć trzy razy, czy i kiedy użyć potężnych, ale mających swoją cenę zaklęć, które przez nadużycie mogą czarownicę zniszczyć i odczłowieczyć. A gdzie tam!, po początku magia działa jak autorce wygodnie ustalając taki cennik, żeby Lou przypadkiem życia za bardzo nie utrudnić, a cała groza i ciężar korzystania z białych zaklęć znika po tym, gdy bohaterka w ramach złośliwego pranka tuż przy stadku łowców czarownic sprawia, że arcybiskup puszcza publicznie głośnego bąka.

Najbardziej denerwującą mnie rzeczą w tej książce jest wstrętny centryzm usiłujący z całych sił przekonać czytelnika, że obie strony konfliktu są tak samo złe, ale wystarczyłaby odrobina dobrej woli, spokojnego dialogu i pozbycie się tych kilku zgniłych jabłek, żeby zwaśnieni dostrzegli, że więcej ich tak naprawdę łączy niż dzieli, łowcy to dobre chłopaki, czarownice to równe babki, ach dlaczego nie możemy żyć w pokoju. Do diaska, to przecież nie jest wojenka równych sobie frakcji czy konflikt "fani Star Treka kontra miłośnicy Gwiezdnych Wojen", tylko "specjalnie powołana zawodowa jednostka, do której można się wpisać i wypisać zajmuje się torturowaniem, niesprawiedliwym sądzeniem i polowaniem na konkretną grupę ludzi, których zbrodnią jest to, że istnieją", no raczej nie ma wątpliwości, kto tu jest Tym Złym i do likwidacji. W takim układzie wciskanie symetrycznej perspektywy dla samego miałkiego centryzmu jest nie tylko upupianiem czytelnika, ale też spłycaniem mechanizmów towarzyszących konfliktom, które też działają jak najbardziej w realnym świecie. Zdaję sobie sprawę, że to tylko fantasy romans czytadło mające służyć głównie rozrywce, ale skoro autorka bierze na warsztat takie poważne wątki... Proszę, za darmo propozycja przekształcenia świata przedstawionego, która może i odbiera dramatyzmu, ale czyni kwestię konfliktu zdecydowanie strawniejszą: łowcy nie polują na czarownice za samo egzystowanie, tylko zajmują się tropieniem tych, którym faktycznie odwala i używają swojej magii do krzywdzenia innych, bum, naprawione. I niech będzie, że Lou (niesłusznie) jest ścigana za poważną zbrodnię i dlatego nie może zdradzić i tak uprzedzonemu Reidowi swojej prawdziwej tożsamości, proszę, macie z powrotem swój romansowy dramatyzm i trzepot skłóconych serc.

Jeżeli obie strony są w jakimś temacie siebie warte, to w tym, jak są niedorzecznie niekompetentne. Rzekomo niesamowicie skuteczni łowcy bezustannie dają się wodzić za nos - i "nos" jest tu słowem-kluczem, jako że używaniu magii towarzyszy charakterystyczny smród, który bez trudu rozpoznaje nawet cywil, ale trudno zliczyć sytuacje, w których Lou używa na terenie zakonu zaklęć w podejrzanych okolicznościach (z wymówkami na poziomie "fuj, Reid, ale capisz, powinieneś się wykąpać") i nikt nigdy mimo zebrania w jednym miejscu "2 +" i "2 =" nie potrafi pociągnąć dalej myśli, że "4". Jak na kolesi żyjących z mordowania, wychowanych w ścisłej dyscyplinie i społeczeństwie, w którym kobieta ma mało co do gadania, a świętym prawem męża jest żonę sprać i trzymać w komórce aż zmądrzeje, tak dość słabo sobie radzą z łamiącą każdą jedną zasadę pyskującą Lou, bo co przecież z taką można zrobić, tylko załamać nad nią ręce z głośnym westchnieniem. Nie lepsze są fanatyczne czarownice, które mając na wyciągnięcie ręki łamiące prawa fizyki moce i brak oporów przed zapłaceniem za nie słonej ceny wolą podczas zaplanowanego wcześniej ataku podchodzić blisko a pojedynczo do starszego pana, by ten mógł seryjnie je zabijać nożem. Im dalej, tym gorzej, rozkręcają się jakieś pochodzeniowe telenowele i widać, że autorka ewidentnie lepiej się bawi przy romansowych przekomarzankach niż scenach akcji. Starcie w zakonie jest niebywale chaotyczne, nie mam najmniejszego pojęcia kto kogo co i dlaczego nasi wygrywają (już nie mówiąc o tym, że przecież środek walki to najlepszy moment na wywalenie sojuszniczego żołnierza za drzwi, żeby zrobić sobie w spokoju małżeńską awanturę), a najazd na sabat to już w ogóle jest klecony byle jak i śmiechu warty, naprawdę czarownice przed masakrą ratuje tylko to, że łowcy są równie mało sprytni. Albo może niezainteresowani tak drastycznymi rozwiązaniami, w końcu trzeba z czegoś żyć.

Co mogę powiedzieć na plus. No, że samo założenie białej magii mi się podoba, że ta czerwona wydaje się fajna, że lubię Coco, i body horror (sceny w szpitalu są dobre) oraz niektóre mordercze zaklęcia są kreatywne. Poza tym - chała. Mało wiarygodny romans, rozwleczona na zbyt wiele stron fabuła, kiepski humor (scena przyłapania arcybiskupa z ciastkiem czy ta nieszczęsna piosenka o cyckach...), nudny świat przedstawiony, zmarnowany potencjał ciekawego pomysłu na magię, słabe sceny akcji, brak jakichkolwiek konsekwencji zachowań Lou, osłabiające zakończenie, dziwny ton historii niemogący się zdecydować, czy jest mrocznym fantasy pełnym systemowej przemocy i mizoginii, czy bajeczką pełną kreskówkowych motywów z zabawnie nieporadną wyznaniową policją, która nie może sobie poradzić z rozbrykaną żoną szefa. Tak więc nie, generalnie nie polecam.

I tak już na do widzenia taka bardziej ciekawostka niż poważny zarzut, bo tego rodzaju rzeczy zdarzają się nawet najlepszym, a nie w sposób pomyśleć o wszystkim: jednym z głównych punktów zapalnych między Lou a Reidem jest to, że gość uparcie mówi o czarownicach per "to". Ile tu się językowo dzieje! W angielskim oryginale oczywiście używa "it", co polskie tłumaczenie niezbyt dobrze oddaje, co widać chociażby w tym dialogu: "- To była wiedźma, Lou. / - Ona, nie to." Ale najzabawniejsze jest to, że przecież bohaterowie tak naprawdę rozmawiają po francusku - czyli w języku, w którym nie ma odpowiednika "it", który oddawałby ten pogardliwy sens. Bywa i tak.



(^ prawdopodobnie Coco na temat miodowego miesiąca Lou i cudowności pana kapitana, koloryzowane)

[Recenzja została po raz pierwszy (28.12.2021) opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]

Moja ocena:

Data przeczytania: 2021-06-05
× 11 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Gołąb i wąż
2 wydania
Gołąb i wąż
Shelby Mahurin
8.2/10
Cykl: Gołąb i wąż, tom 1

Louise uciekła przed dwoma laty z sabatu, wyrzekając się magii i swoich mocy. Plan był prosty: schronić się w Cesarine i żyć z tego, co będzie wstanie ukraść dzięki własnej przebiegłości i sprytowi. ...

Komentarze
@Chassefierre
@Chassefierre · prawie 3 lata temu
Ach, czekałam na ten tekst i teraz tylko umacniam się w przekonaniu, że bardzo źle ulokowałam kiedyś moje 30 złotych...
× 1
@KazikLec
@KazikLec · prawie 3 lata temu


× 1
@Vemona
@Vemona · prawie 3 lata temu
Auć! No, to nieźle...
× 1
Gołąb i wąż
2 wydania
Gołąb i wąż
Shelby Mahurin
8.2/10
Cykl: Gołąb i wąż, tom 1
Louise uciekła przed dwoma laty z sabatu, wyrzekając się magii i swoich mocy. Plan był prosty: schronić się w Cesarine i żyć z tego, co będzie wstanie ukraść dzięki własnej przebiegłości i sprytowi. ...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

"Pewnych rzeczy nie da się zmienić słowami. Pewne rzeczy trzeba zobaczyć. Trzeba je poczuć." "Gołąb I wąż" to opowieść o Czarownicy i młodym chasseurze. Oboje pochodzą z wrogich do siebie środowisk...

@zaczytany.mol.ksiazkowy12 @zaczytany.mol.ksiazkowy12

Za pewne znacie już sporo książek, gdzie czarownica i łowca w jakiś magiczny sposób bardzo się przyciągają. Temat znany i lubiany, przynajmniej przeze mnie. Można powiedzieć, że jest to pewien schema...

@sweet.pink.flamingoinstag @sweet.pink.flamingoinstag

Pozostałe recenzje @KazikLec

The Inugami Curse
Chryzantema, cytra, topór

To, że klan Inugami to banda serdecznie nienawidzących się nawzajem palantów, nie jest żadną nowością. Równie dobrze znanym w okolicy faktem jest ich źle skrywane wyczek...

Recenzja książki The Inugami Curse
The Honjin Murders
Och, spadł śnieg - jak niespodziewanie

1937, prowincja, cała okolica żyje ślubem lokalnego panicza i nauczycielki. I będzie jeszcze bardziej żyła morderstwem, które wydarzy się w noc po ceremonii, gdy rodzinę...

Recenzja książki The Honjin Murders

Nowe recenzje

Pomiędzy wiarą a przekleństwem
Wybór nie zawsze jest oczywisty...
@ewelina.czyta:

Dzień dobry serdeczne! Zauważyłam, że ostatnio na blogu pojawiło się sporo naprawdę dobrej fantastyki i przyznać muszę,...

Recenzja książki Pomiędzy wiarą a przekleństwem
Dziadek
Dziadek
@ewusiaw:

Wybitna... Mega smakowita czytelnicza uczta. Przyprawiona nostalgią, miłością i prozą życia. Niestety nie dane mi był...

Recenzja książki Dziadek
Gra o miłość
Gra o miłość
@CzarnaLenoczka:

Piorun sycylijski, który trafił Shy’a Gardeneradalej sieje spustoszenie w jego organizmie. Miłość od pierwszego wejrzen...

Recenzja książki Gra o miłość
© 2007 - 2024 nakanapie.pl