„Miłość uskrzydla, ale złamane serce jest chyba najpotężniejszym rodzajem bólu, jakiego może doświadczyć człowiek. Nadzieja może sprawić, że podnosimy się z kolan, choć wydaje nam się, że jesteśmy bez szans. Ale pozbawieni jej, mimo posiadanej siły, giniemy bezpowrotnie.”
Ależ ja na nią czekałam. „Matrioszka” i „Marionetka” to były dosłownie arcydzieła, które wbijały w fotel, a po przeczytaniu czuło się ogromny smutek i pustkę. Po przeczytaniu „Matrioszki” miałam obawy, że „Marionetka” nie pobije swojej poprzedniczki i będzie słabszą pozycją. I byłam w ogromnym błędzie. Wręcz mogę powiedzieć, że kontynuacja zdecydowanie trzymała poziom jedynki, a nawet była bardziej emocjonująca! Zdecydowanie bardziej podnosiła ciśnienie, a zakończenie niemalże złamało moje serce na pół! Gdy w końcu w moje ręce wpadła „Matnia” , długo się nie zastanawiałam. Czy Paulina Jurga podołała wyzwaniu i zakończyła swoją trylogię tak, aby cała seria pozostała w naszej pamięci na dłużej?
Jeśli o mnie chodzi, ja jestem zakochana w całej trylogii. Każda kolejna część wywołała we mnie całą masę uczuć, trafiając na moją półeczkę ulubionych książek. Z pewnością wrócę do niej jeszcze nie raz! Autorka zdecydowanie wie jak dozować emocję. „Matrioszka” to było takie lekkie wejście w historię, „Marionetka” podkręcała adrenalinę, a „Matnia” sprawiła, że mój mózg dosłownie w pewnym momencie się przegrzał. W ostatniej części tej serii mamy zdecydowanie więcej scen, w których czytelnik będzie łapał się za głowę, a to co przeczyta wprowadzi go w nie lada zdumienie. Co chwilę będziecie zadawać sobie pytania : „Ale jak to?”, „Serio?”, „Przecież to chore…” – tak, to ostatnie to nie było pytanie, wiem :P Jednakże taka myśl, też przejdzie Wam przez głowę.
Od samego początku jesteśmy bombardowani nieprawdopodobnymi wydarzeniami, od których włos na głowie się jeży. Świetnie wykreowana postać jednego z braci Matrioszki, mrozi krew w żyłach, a jego poczynania dalekie są od normalności. Jestem pod ogromnym wrażeniem, tego w jaki sposób autorka stworzyła takiego psychola, który do samego końca jest tak nieobliczalny, że tak naprawdę cały czas w napięciu przewracamy strony, nie wiedząc co za chwilę się wydarzy. Ja połowę „Matni” czytałam na wdechu, co chwilę kręcąc głową z niedowierzania, albo rzucając soczystymi epitetami w stronę niczemu winnej książki ;) w połowie ma euforia nie znała granic, ale autorka skutecznie wylała na mnie kubeł zimnej wody. Nie znaczy to, że później akcja zwolniła. Wręcz przeciwnie, druga połowa książki była niemniej dynamiczna, emocjonująca i szokująca, bowiem coraz więcej tajemnic ujrzy światło dziennie, a to co przeżyją bohaterowie, będzie wręcz niewyobrażalne… A zakończenie? Kojarzycie to uczucie, kiedy myślicie, że po przeczytaniu książki, wiecie już wszystko? I nic Was już nie zaskoczy? Ha! Ciekawa jestem co powiecie, po epilogu :D
Ogromnie gratuluje autorce. Stworzyła naprawdę cudowną serie, za którą ja na pewno będę tęsknić. Uwielbiam czytać takie książki i z niecierpliwością będę wypatrywać kolejnych historii spod pióra Pauliny, bo one po prostu wciągają niczym tornado! Jeśli jeszcze nie czytaliście, ja Wam gorąco polecam CAŁĄ SERIĘ. Nie zawiedziecie się! Wręcz przeciwnie, będziecie chcieli więcej ;)