Bernadette to kobieta neurotyczna, nie potrafiąca odnaleźć się w społeczeństwie i ciepiąca na lęk przed otwartą przestrzenią. Nie ma dobrej relacji z sąsiadami, grono rodziców ze szkoły córki za nią nie przepada, a mąż jest zbyt zajęty pracą, by dostrzec, że jego żona coraz gorzej radzi sobie z życiem. Problemy narastają, poczucie braku zrozumienia się powiększa, a w końcu... Bernadette znika? A przecież obiecała swojej córce, że całą rodziną udadzą się w podróż na Antarktydę!
Bree, chcąc odnaleźć matkę, zbiera maile, liściki i wszelkie dostępne dokumenty, by zrozumieć ostatnie wydarzenia i dowiedzieć się więcej na temat przeszłości kobiety.
🍃
Podobno to komedia, ale rozbawiona byłam znacznie mniej razy, niż zdarzyło mi się płakać! Z jednej strony jest to przyjemna lektura, pisana lekkim stylem. Z drugiej dotyka wewnętrznego bólu, na który nie potrafiłam być obojętna. Obserwowanie, jak Bernadette radzi sobie każdego dnia, jak traci zaufanie bliskiej osoby, jak jest przez wszystkim niezrozumiana... Takie coś zawsze bardzo silnie na mnie działa i nawet lekka narracja nie potrafi zamydlić mi oczu.
Tytułową bohaterkę polubiłam niemalże od pierwszych rozdziałów. Jej sposób funkcjonowania w społeczeństwie był uroczo niezdarny. Nie jest to kobieta bez wad, ale jej zachowanie – nawet to nieodpowiednie – zdawało mi się być po prostu urocze. Równie fantastyczną ma ona córkę, z którą się przyjaźni i dla której próbuje pokonywać swoje lęki. Nawet ojciec i mąż, nieobecna głowa rodziny, jest na tyle sympatycznym bohaterem, że jego irytujące mnie decyzje przyjmowałam z ciekawością. Książka ta ma więc bohaterów, których da się lubić. Okazuje się, że na koniec nawet ci najgorsi zyskują drugą twarz. Autorka zdecydowanie zadbała, by każdy miał zarówno dobre jak i złe czy chociaż neutralne cechy, przez co stają się oni bliżsi czytelnikowi. I tak jak bohaterów „kupuję” za ich kreację, tak akcja w pewnym momencie wydała mi się być... ZBYT. Po prostu.
Niemalże do samego końca byłam zadowolona z lektury. Potem jednak wydarzenia przybrały tak zwariowany obrót, że może i czytało się to jeszcze milej, ale wszystko we mnie krzyczało NIE. NIE, NIE i NIE. Akcja pod koniec nie była nieprzyjemna i może nie była aż tak nielogiczna. W moich oczach historia jednak straciła na autentyczności. Nagle musiałam walczyć, by dotrwać do ostatniego zdania i miałam wrażenie, że autorka na ostatni rozdział4 nie miała pomysłu i tylko dlatego zdecydowała się na pozostawienie zakończenia otwartego. Zwykle uważam to za urokliwy zabieg, ale tutaj kojarzy mi się z wyczerpaniem wyobraźni.
Pomimo ostatniej części opowieści nie jestem niezadowolona z lektury. Myślę, że to dobry przerywnik między dwoma oczekiwanymi przez nas pozycjami. Nie jest to komedia, choć taka była obietnica, ale przez opowieść wręcz biegnie się zdanie po zdaniu. Czytelnik może wydać z siebie kilka łez, by później odstawić pozycję z powrotem na półkę i... O niej zapomnieć?
🍃
"Czuję, że irracjonalny lęk wysysa ze mnie energię, jestem jak samochód na baterie daremnie próbujący sforsować ścianę. Ta energia jest mi niezbędna, żeby jakoś przetrwać kolejny dzień, ale tylko leżę w łóżku i patrzę, jak się wypala, a wraz z nią znika nadzieja na produktywnie spędzony dzień. Przepada mycie naczyń, przepadają zakupy w spożywczaku, przepadają ćwiczenia, przepada wyniesienie kubłów na śmieci. Przepadają podstawowe ludzkie odruchy."