Pani Weronika Dobrzyniecka wzruszyła mnie do głębi, poruszając w swej powieści wątek chorób nowotworowych. Zapewne wielu z nas przeżyło w swojej rodzinie bądź w gronie przyjaciół dramat związany z tą straszną i jeszcze nie do końca wyleczalną chorobą, jaką jest rak. Ja w dwójnasób i dlatego byłem bardzo poruszony powieścią pani Weroniki.
Autorka jest młodą kobietą, która od ponad 10 lat publikuje swoje prace. Już jako dwunastolatka zamieszczała je na swoim internetowym blogu, a następnie w aplikacji Wattpad. Jej twórczość spotkała się z uznaniem krytyków i recenzentów. Na rynku wydawniczym można znaleźć sześć tytułów autorki, w tym cykl Run away i debiut o tym samym tytule. Dopiero niniejsza książka ma polski tytuł, poprzednie były w języku angielskim. Pani Weronika urodził się na mojej ukochanej Ziemi Kłodzkiej w przepięknym, klimatycznym Kłodzku. Jak sama twierdzi, kolejne powieści są już w drodze i nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa (czytaj: nie napisała).
Okładka nie budzi żadnych skojarzeń na pierwszy rzut oka. Wydaje się, że rzeka przepływa przez jakąś niewielką wioskę, może być to również jezioro. Na niewielkim pomoście stoi troje ludzi. Jak się później okaże, to bardzo ważne miejsce w powieści, a osoby, które tam się znajdują, łączy wiele wspólnego. Może okładka nie przyciąga wzroku, ale zawartość na pewno, więc szybko przechodzimy do bogatej w uczucia, cierpienie i nadzieję zawartości lektury.
Michael Rewer. To z jego punktu widzenia poznajemy historię Waltera Doreta, chorego od najmłodszych lat chłopaka, mieszkającego w wielkiej metropolii Stanów Zjednoczonych, Nowym Jorku. Chłopaki chodzą do szkoły średniej, przyjaźnią się, odkąd Walter podszedł do Michaela gdzieś w parku i przywitał się następującymi słowami: Cześć, jestem Walter, jestem chory na raka. Mieli wtedy po kilka lat i Michael nie rozumiał jeszcze, co to za straszna choroba. Przyjaźnią się od wielu lat. Michael nie może pogodzić się z chorobą swojego najlepszego przyjaciela. Walter zaś, pogodzony z losem, wie, że jego dni są policzone. Nie chce poddać się chemioterapii, nie oczekuje współczucia od innych, a ze śmierci dosadnie sobie stroi żarty. Żyje ze świadomością, że każdy dzień jego życia jest na wagę złota i trzeba go przeżyć intensywnie, przyjemnie i tak, by nikt nie odczuł, że dzieje się z nim coś złego.
Rewer jest zakochany w swojej przyjaciółce Heather O`Kelly. Cała trójka zna się od tzw. pieluch. Dlatego też ich przyjaźń jest bardzo naturalna, a historia wielce prawdopodobna. Przeżywają jako nastolatkowie wiele problemów z dorastaniem, w stosunkach damsko-męskich i właśnie to ostatnie kreśli piękną i wzruszającą historię. Walter zakochuje się w dziewczynie o imieniu Gwen. Ona również od pierwszych chwil zapatrzona jest w chłopaka i widać, że między nimi nawiązała się chemia. Walter uczciwie mówi Gwen, że jest ciężko chory i może wkrótce umrzeć. Dziewczyna żyje jednak nadzieją, że jej ukochany wyjdzie z tej choroby. Biorą ślub, by dopełnić swój związek.
Ta historia nie ma klasycznego happy-endu, jednak przekazuje czytelnikowi wiele pięknych chwil z życia zwykłych, amerykańskich nastolatków. Będziecie się wzruszać, przeklinać świętości, złorzeczyć, dopingować bohaterów. Będziecie chcieć przedłużyć każdą sekundę życia Waltera, jak pragnął tego Michael. Koniecznie musicie przeczytać tę powieść i przenieść się do Nowego Jorku... do około 2055 roku.
Recenzja powstała dzięki portalowi sztukater.pl, któremu dziękuję za egzemplarz książki.