O czym jest Gilotyna marzeń? No cóż, to kolejna książka opowiadająca o końcu świata, końcu rzeczywistości, o starciu Dobra ze Złem. Już na samym początku można by rzec, że to nic ciekawego i nic nowego nie może się wydarzyć. A jednak, wbrew oczekiwaniom, również moim, ani Dobro nie jest ostatecznie takie dobre, ani zło skończenie złe. Wszystko razem się przeplata, granice się zacierają, wszystko fluktuuje, emanuje i zatraca swą wyrazistość.
Książka to pasmo wielkich intryg, nieprzewidzianych i dramatycznych zbiegów okoliczności, które „przypadkiem” mają wiele wspólnego z pradawną przepowiednią. Gilotyna marzeń to tom 11 powieści Roberta Jordana. Jak można się dowiedzieć z różnych źródeł, to ostatnia powieść napisana przez tego autora. Kolejne trzy kontynuujące sagę „Koła czasu” zostały napisane przez Brandona Sandersona.
Książka, pierwotnie podzielona na dwa tomy, to cały ogrom świata przedstawionego. Przyznam, że momentami miałem problem ze zrozumieniem, o co tak konkretnie w niej chodzi. No cóż, niestety to wynik tego, że nie czytałem poprzednich części. I chyba zacznę tego żałować… Fabuła jest niezwykle skomplikowana, a im bliżej ostatecznego starcia między Odrodzonym Smokiem a Czarnym, tym wszystko bardziej się gmatwa. Wszelkie plany idą w niwecz, wszelkie intrygi stają się jeszcze, jakby to napisać, głębsze, zyskują większy zasięg i wplątują kolejnych bohaterów książki w swe tryby. Ogólnie podsumowując, używając młodzieżowego języka Gilotyna Marzeń to jedna wielka rozpierducha z przesłaniem. Jakim? To już musicie odkryć sami.
Ogólnie rzecz ujmując, Gilotyna Marzeń opowiada o brutalnych rozgrywkach politycznych, społecznych i szerzej mówiąc, o sprawach ostatecznych. Krew leje się szerokim, wartkim strumieniem, a różni bohaterowie padają jak muchy. Nie jestem zwolennikiem takiego przedstawiania świata, ale w tym przypadku wszystko wydaje się spójne, przemyślane i wskazane. Autor dobitnie takimi opisami przedstawił świat zmierzający ku swemu końcowi. Można nawet powiedzieć, że Apokalipsę czuć w każdej stronie, w każdej linijce tekstu. Powieść jest naprawdę mroczna. Nikt nikomu nie ufa, wszyscy intrygują, a dla większości istot, liczy się już tylko dobro własne. Obietnice, przysięgi, nawet wspólnota interesów zostają zastąpione przez brutalne prawo siły, zysku/wyzysku i doraźnego przetrwania w nagle i bezustannie zmieniających się okolicznościach.
Książka, pomimo ogromu – powieść liczy 950 stron – jest niezwykle wciągająca. Wszędzie toczy się wartka akcja, która nie pozwala oderwać się od lektury. Muszę przyznać, że gdy kończyłem czytać daną partię tekstu, odkładając książkę na półkę, odczuwałem pewnego rodzaju dysonans, czy też może bardziej żal. No cóż, mimo błogiej nieświadomości poprzednich części, zdążyłem się zżyć z bohaterami Gilotyny Marzeń. Autor w świetny sposób ukazał w niej swych bohaterów, którzy są nietuzinkowi, namacalni, pełni emocji, gniewu, żądz. Słowem – można uwierzyć, że Autor opisywał realne sylwetki ludzi i innych stworzeń boskich i nieboskich. Bardzo podoba mi się również fakt ewolucji bohaterów, jak Elayne, która walczy o tron Andoru czy Perrina. Jednak jedna rzecz trochę mnie przeraziła – taka nawała wszelkiej maści bohaterów, które pojawiają się w powieści, odrobine przytłacza. Nie zawsze byłem w stanie zakodować, kto kim jest, i jaka jest jego rola w fabule. Czasem takie „osobowości” tylko migały niczym świetlik na łące, a czasem przemieniały się w swoiste supernowe. Zastanawia mnie również fakt, jak pisarz sam mógł połapać się w takiej plątaninie postaci, i jak udało mu się nie zgubić wątku? No, ale tego pewnie nigdy się nie dowiem.
Jeśli lubicie fantastykę pomieszaną ze światem rycerskim, ta pozycja jest świetnym pomysłem na niezapomnianą, głęboką przygodę i to nie tylko na zbliżające się święta. Jestem przekonany, że trafi ona w gusta nawet najbardziej wyszukanych czytelników.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.