Wydanie przez Vesper opowiadania Campbella jest szczególne. Zaczynając od szaty graficznej, mocnej oprawy, szycia grzbietu po znacząca przedmowę Aleca Nevala-Lee, wprowadzenie Roberta Silverberga, kończąc na posłowiu Piotra Gocieka, co daje pełny obraz nie tylko na pierwowzór opowiadania The Thing, ale również jego adaptacji. Pierwszy raz mamy do czynienia z przekładem pełnej wersji. I jaka by ona nie była, czy będziemy się wdawać w polemikę z samym Autorem, o to że ostatecznie pozbawił trzech rozdziałów publikację z lat trzydziestych, czy pochwalimy za ten krok, warto zapoznać się z oryginałem - Frozen Hell.
Należę do tej grupy amatorów, którzy przygodę z tym czymś zaczęli od obrazu Johna Carpentera, który do dziś uważam za genialnie rozpracowany tekst i przetransponowany w mroczne ciężkie kino, którego atmosfera po dziesiątkach odtworzeń potrafi z takim samym niepokojem oddziaływać na oglądającego. I o ile Campbell stworzył zaskakującego stwora w swej wyobraźni już w latach trzydziestych minionego wieku, tak Carpenter bez użycia cyfrowych technologii w latach osiemdziesiątych potrafił zobrazować i nadać swojemu filmowi katastroficzny wymiar. A ten spektakl wyraziście podbija oprawa muzyczne stworzona przez Ennio Morricone. I mimo, że za jego estetyką w oprawie większości filmów nie przepadam, tak w tym przypadku jest jak esencja wypływająca z obrazu, zrośnięta z tym co widać i to co ukryte przed oczami oglądającego. Trzeba przyznać, że reżyser ma do dyspozycji bogatsze środki wyrazu, tak jak tutaj mamy obraz ukazujący coś z zaskoczenia, widoczną ekspresję bohaterów, idealnie wpisującego się w rolę Kurta Russella oraz muzyka pogłębiającą przerażającą sytuację ekipy badawczej. I to co dla mnie podnosi wartość filmu, a mianowicie brak ostatecznego rozstrzygnięcia, finał bez zakończenia, który oglądający musi sobie dopowiedzieć, podobno było jedną z przyczyn klapy filmu w czasie wejścia na ekrany (1982).
Warto po lekturze "Coś" jeszcze raz spojrzeć wnikliwie na sceny z filmu. Myślę, że wtedy bardziej docenimy zarówno tekst młodego Campbella, jak i genialny obraz Carpentera. A żeby jeszcze lepiej zrozumieć to, co Carpenter wyczarował, a jednocześnie jak odmienił oblicze zbiorowego bohatera warto odtworzyć również pierwowzór filmowy "Istota z innego świata" z roku 1951. Alienacja podszyta strachem w wyniku zaistniałej sytuacji podbija grozę u Carpentera i podobne - w mniejszej dawce - odczucia miałam czytając rozdziały "Coś" Campbella. Natomiast u Christiana Nyby tego nie znajdziemy i nie tylko dlatego, że w latach pięćdziesiątych nie ma co liczyć na efektowną kreacje tego czegoś z lodowca, ale tam ekipa zachowuje się inaczej, większość ze sobą współdziała, dzięki czemu jest niewiele ofiar. Treść opowiadania jest przy tych obrazach wyśrodkowaniem akcji, emocji, jaki i przesłania płynącego z działań ludzkich, jeszcze nie jest tak dobitne. Groza z odkrywania tego co nieznane, z ukierunkowaniem na to co pozaziemskie i stwarzające niebezpieczeństwo pojawiło się chyba dopiero pod koniec lat siedemdziesiątych. Gajgerowskie monstrum z "Obcego", chęć skolonizowania światów przez to, co najlepiej przystosowane do zmiennych warunków na różnych planetach ma te same cechy co organizm z "The Thing", ale również człowiek staje się takim potworem w obliczu zagrożenia. Wszyscy chcą przeżyć, ale nie każdy posiada moralność i odznacza się odpowiedzialnością zbiorową.
Dziś nie istnieje opowiadanie Campbella bez jego odpowiednika filmowego. I choć jego treść nie jest wcale jakimś naiwnym opisem walki z przybyszem, które trzeba tłumaczyć przy pomocy bardziej współczesnego obrazu filmowego to myślę, że takie dopełnienie książki stało się już integralne, prawie jak zbiór luźnych kartek scalonych okładką.
Osobiście jestem wdzięczna, że w końcu na rynku pojawił się taki wydawca, który obok bogatej oferty książek historycznych wziął sobie za cel wznowienie klasyki, szczególnie tej z gatunku horroru i fantastyki.