Dwie siostry Aleksandra i Marianna. Każda z nich choć inna jednakowoż poszukują szczęścia i sposobu na uwolnienie się od długu zaciągniętego nie z własnej woli. A z własnych wyobrażeń, że „tak trzeba”, cudzych oczekiwań, woli ojca i miliona (a może jeszcze więcej) powodów. Ojciec Tadeusz umierający w zakładzie opieki. Sam. Bez córek. Osobno, choć łączy ich przeszłość i jezioro Juno. Jakie wydarzenie w przeszłości spowodowało rozpad rodziny? Co ma wspólnego życie tej rodziny z Gargantuą i Pantagruelem? A wina i kara razem z kredytem i zobowiązaniem? Czy zawsze musimy znać odpowiedź na wszystkie zadawane sobie pytania? Lektura „Juno” Anny Dziewit-Meller wywoła jeszcze więcej dysonansów…
Rozsiadłam się wygodnie w treści a ona zaczęła być niewygodna, trudna, zaczęła mnie uwierać. Przepadłam w otchłani antynomii tworzonych przez Annę Dziewit-Meller. Bardzo mi się to podobało. Nareszcie! Takie książki chcę czytać, chłonąć. Chcę, by długo po jej odłożeniu pytania w niej zadawane mi towarzyszyły. Minęło kilka dni a ja nadal roztrząsam: „życie ludzkie jest historią kredytu. Ja tobie, ty mnie, a potem na odwrót, i jeszcze raz, i od nowa, od początku do końca, i wtedy każdemu się coś od kogoś należy!”. Potrzebuję odpowiedzi „przecież każdy ma w sobie głęboko zinternalizowaną potrzebę sensu i poszukuje logiki we wszystkim, co widzi”. A zderzam się ze ścianą własnych przekonań i wyobrażeń. Czy tylko własnych? Oddycham. Zamykam oczy. Widzę pustkę i teraz wiem, że mogę czytać dalej. Nurkuję w treść kolejnych słów i zdań. Przenoszę się w czasie. To, co widzę mnie przeraża (chociaż już mniej niż kilka lat temu), bo jest tak bardzo o mnie, mojej siostrze, naszej wspólnej traumie z dzieciństwa, naszej historii... O żesz… Autorka mnie zna? Przeglądam się w lustrze życia Aleksandry i Marianny, moje myśli wirują w meandrach mojego umysłu – wspomnień i rzeczywistości. Neurony plątaja się jak nitki rozwiniętych kłębków włóczki. Mój dyskomfort przytulam a zakończenie daje nadzieję, że wszystko mija, nawet najgorsze chwile, życie jest przecież rzeką i „phanta rhei”. I jaka ulga, że moja decyzja o życiu według zasady z „Gargantui i Pantagruel” Francois Rebelais: „Czyń, coć się podoba” jest najlepszą… dla mnie i moje siostry. Akceptacja to słowo klucz w „Juno”.
Ależ by się od razu chciało ocenić bohaterki, krzyknąć: „co za wyrodne córki! Ojciec się starał, sam wychował, dał wszystko a one… A teraz Tadeusz sam umiera, jak mi go szkoda”. I też tak pomyślałam w pierwszym momencie, a na koniec tej historii zderzyłam się z inna moją myślą: „jak ten Tadeusz bardzo kochał swoje córki. Dał im tyle, ile sam miał i czym sam był obdarzony i jak umiał. I jak one w tej swojej miłości do niego nie umieją udźwignąć jego śmierci, która jest tak blisko… by zabrać mu oddech”. Każda z córek miała własną motywację, żal, smutek i ogromny ból, który w sobie nosiła do siebie, do ojca i do siebie nawzajem. W tabeli „winien-ma” wszystko kategoryzujemy jednoznacznie, czy jednak w relacjach, uczuciach i emocjach możemy zrobić to samo? Czy to się w ogóle da zrobić? Relacje między siostrami, pomiędzy ojcem, który sam je wychował a nimi, relacje pomiędzy małżonkami pokazane w zestawieniu z kredytem i życia na kredyt bardzo odważne i twórczo inspirujące. Uświadomienie sobie, że czasem (albo zawsze!) wystarczy siąść wspólnie do stołu, porozmawiać na chłodno bez emocji sprawiłoby wspólne rodzinne życie lżejszym… Pani Anna Dziewit-Meller prowokuje też do jeszcze jednego pytania: czy te wszystkie nasze długi, zobowiązania co, kto, komu i ile, żale, poczucia krzywdy i winy warto w sobie pielęgnować i żyć z takimi ciężarami, czy jednak warto wybrać drogę prawdy wobec samego siebie, szczerej rozmowy z ludźmi, których kochamy, wybaczenia i odpuszczenia win? I zaakceptować, że nie na wszystko, co się nam zdarza i przydarza w życiu mamy wpływ. A pytanie „dlaczego” pozostanie kilka razy w naszym życiu bez odpowiedzi… A za krótką chwilę wszystko będzie bez znaczenia, bo przyjdzie śmierć?
Czułam się wyróżniona przez Autorkę, która potraktowała mnie jako inteligentnego czytelnika. Dziękuję za wszystkie wtrącenia po łacinie, za wtrącanie nazw wielkich dzieł i autorów, których jeszcze nie znam (albo o nich zapomniałam). Zdecydowane oklaski należą się Autorce za narratora! Brawurowy pomysł, który mnie oczarował. W „Juno” na uznanie zasługuje również konwencja powieści, w której narrator bawi się z czytelnikiem, wywodzi go w pole, pozwala mu decydować, co dalej ale i tak idzie własną ścieżką. Autorka bardzo umiejętnie wciąga czytelnika w jego grę!
Pani Aniu chapeau bas!
Za egzemplarz do recenzji dziękuję Wydawnictwu Literackiemu i Pani Zofii Koteckiej.