Enigmatyczny tytuł „Warkoczyka” nie sugeruje nic. Trudno wyczuć o co kaman. Okładka mocno trąca kiczem, ale niech będzie. Ujdzie w tłoku.
Opis to co innego. Jest dostatecznie apetyczny, by się na „Warkoczyk” połaszczyć.
Oto oddział chwatów z Przełęczy Strażników, łamiąc obyczaje zbójniczego ludu, wyprawia się po sezonie „na lewiznę” na owczarskie równiny.
Ich łupem pada małżeński orszak hodowców. Rabusie grabią obóz, gwałcą kobiety, kradną owce a watażka przywłaszcza sobie pannę młodą, uprzednio wymusiwszy na niej to, do czego nie miał prawa.
Albowiem górski rozbójnik nie może posiadać branki. Wszyscy brańcy należą do jego księcia. I do księcia należy przywilej pierwszeństwa cielesnego obcowania z „nową”. Co się z nią stanie później - zależy wyłącznie od tego, jak bardzo książę będzie z branki zadowolony.
Spodobał mi się wstęp i przemówił do wyobraźni. Spodobał się styl w nucie starosłowiańskiej gawędy. Przygasiła fabuła - prosta niczym konstrukcja dzidy. Zmieszał finał - jakiś taki chaotyczny i trochę od czapy. Zafrasował język: czytankowy, przaśny, miejscami wulgarny.
Rozumiem, że zbójcerze Jasana to lud prosty, dziki, toporem rąbany, ale…?
I obiecująco wyglądająca powiastka zaczęła zalatywać rybą.
Im bardziej zagłębiałam się w wykreowany przez autorkę świat, tym bardziej byłam książce niechętna.
Drażniła mnie dość siermiężna fabuła i sposób jej prowadzenia.
Irytowały powtórzenia, przypomnienia i wciskane rozbudowane retrospekcje. Po co?
Gdzieś po drodze zaczęłam myśleć, że „Warkoczyk” ma w sobie coś z programu Discovery, gdzie po bloku reklamowym następuje streszczenie tego, co było wcześniej. Ma to sens, bo „Warkoczyk” z czasem robi się męczący i zdarzało mi się opuszczać fragmenty tekstu .
Drażniło uporczywe nazywanie Tesy „owczarką” rzucane przez autorkę przynajmniej raz na stronę, jakby nie można było wyrazić się o niej inaczej.
Zaś szczytem szczytów było jej nowe imię, jako nowego członka rozbójniczej osady: Tesa Owczarka - bo jakżeby inaczej. Cóż za oryginalność!
Drażnił Art zwany Synem Rybaka - ten najbardziej lotny i kształcony umysł spośród wojowników lewego zamku. W rzeczywistości: brutal i barani łeb.
Z łatwością daje się podejść, sprowokować, oszukać. Tam, gdzie ma okazję zaprezentować walory umysłu - Art albo chleje na umór, albo trenuje pięści na owczarce. Zaiste, brawo on! „Wysoki do nieba i głupi jak trzeba” ciśnie się samo i pasuje doskonale. Odważny i waleczny? Być może.
Nieprzeciętnie inteligentny? Nie w tej bajce.
Tesa Owczarka… Panna ze znamienitego rodu, która straciła wszystko. Teraz, w nowych okolicznościach, układa swój świat od nowa, jako ta, którą Fesersan przywiódł do górskiej osady w niejasnych okolicznościach. Jest z nim wbrew sobie, chce z nim, lecz jest mu jawnie niechętna. Odtrąca go i jedzie jako towarzyszka w jego oddziale do portowych miast… by - dobrze widzę? Porzucić i odjechać na równiny? Coś ominęłam, czy za czymś nie nadążam?
Tak, czy inaczej, jej relacje z Artem są, hmm… mętne? Bezładne? Trudno określić.
Justyna Wydra kreuje w „Warkoczyku” świat brutalny i okrutny. Nie ma w nim miejsca na słabość. Życie toczy się od wyprawy do wyprawy. Wartością wojownika są przywiezione przez niego łupy. Im bardziej zuchwały rajd, tym większa chwała i łaska księcia też większa. Lecz jest to świat szary i smętny. Bez tej szczególnej iskry, która nadaje sprężystości krokom, ramieniu siły i zmienia pospolitego rębajłę w zawadiackiego zakapiora. Za przebojowym wstępem następuje drętwy i suchy ciąg dalszy. Co gorsza, z deklarowanego fantasy „Warkoczyk” nie posiada nic. Ani krztyny. Choćby tyle, co brudu za paznokciem.
Ot, jakaś luźna wzmianka o górskiej klątwie i wiedźmach, które coś o niej wiedzą. Wsio. Tyle i tylko tyle
Zgoda, da się wyłuskać motywy, które dodają sznytu i podbarwiają fabułę na tyle, by dało się doczytać książkę do końca. Lecz nic więcej.
Jest tego dość, by uznać „Warkoczyk” za książkę taką sobie, lecz zdecydowanie za mało, by móc ją nazwać satysfakcjonującą lekturą.
"Warkoczyk" należy do tej grupy książek, które dłużej się czyta niż o nich pamięta.
Szkoda, bo opiera się na dobrym pomyśle i ma potencjał. Boleję, że nie został wykorzystany bardziej.
Złapałam się na lep, przyznaję, lecz tomem drugim przypadków Tesy nie jestem zainteresowana wcale.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl