Ładunek emocjonalny – coś, co zdaje się powinno się znaleźć w każdym dobrym kryminale czy thrillerze. Ten moment, gdy współodczuwamy z postaciami, czujemy to, co one, jesteśmy z nimi na tym najgłębszym poziomie. To w jakim stopniu udało się w danym wypadku wykreować coś takiego jest przecież jednym z ważniejszych kryteriów na podstawie których poszczególne pozycje oceniamy. I akurat Coben praktycznie zawsze umiał coś takiego do swoich powieści wnieść. Autentycznie ruszały nas losy tworzonych przezeń bohaterów, dawaliśmy się ponieść jego wersji pisania o tym, co jest najgłębiej w człowieku. Pamiętacie, jak, więcej niż raz, pisałem, że w finale jego książek czytelnik doświadcza czegoś na kształt greckiego katharsis? W jakimś sensie był to (i wciąż jest) wręcz znak rozpoznawczy nowoangielskiego mistrza.
No, ale chyba on nigdy nie robił tego tak intensywnie, jak tu. Tu jest po prostu ładunek emocjonalny na ładunku emocjonalnym :) Serio, zagęszczenie emocji w tej książce przekracza czasem dopuszczalne normy :)
Tak, tak, od pierwszej do ostatniej sceny autor zdaje się marzyć o tym, by chwycić nas za gardła. Od najbardziej negatywnej* po najbardziej pozytywną (co nie znaczy, że obiektywnie pozytywną, każdy jest tu jakoś „przybrudzony”) postaci zdaje się do tego dożyć.
I, powiedzmy to od razu (tj. w czwartym akapicie tej recki :)) - to działa. Tak literacka zagrywka nie męczy nas, przeciwnie, autor w pełni wygrywa swoje. Znać tu rękę fachowca :)
Rusza nas to. Losy tych ludzi nas przejmują. Wszystkie.
Ciekawe jest to, jak rzeczona koncepcja „Zostań przy mnie” przekłada się na treść powieści. Nie jest to coś oczywistego, rzucającego się w oczy, ale jesteśmy tu naprawdę blisko formuły klasycznego kryminału. Mamy (właściwie od samego początku) konkretne zdarzenie badane przez policję, mamy (jw., właściwie od samego początku) konkretnego gliniarza prowadzącego swoje śledztwo. I serio można odnieść wrażenie, że pisarz zrobił to celowo – zbliżył się do „normalnego” kryminału (choć motywy cobenowskie, tajemniczy telefon od osoby z przeszłości jednej z postaci to jest dosłownie could-I-be-more-Cobeny-factor :) , również wskakują od razu), by owe tornado emocji tym bardziej miało szansę nas porwać, skoro elementy formalne temu nie przeszkadzają.
Powieści można oczywiście postawić kilka zarzutów, wzmiankowani wyżej vilianie nie grzeszą oryginalnością na tle twórczości Cobena (nie tak dawno byli przecież „bliźniacy”, tu jest… :)), kilka scen wydaje się od strony logicznej niedorobionych (serio ona rozpoznawałaby go w tej kolejności? i co, on nijak nie zwróciłby na to uwagi?), sam schemat działania mordercy – naprawdę tak ciężko byłoby na niego wpaść? itd. Ale wciąż, pozostaje to jeden z najlepszych Cobenów, jeśli przygoda z tym pisarzem jeszcze przed tobą śmiało możesz zacząć od tej powieści, tym bardziej, że jest ona też bardzo autonomiczna w ramach tworzonego przez tego autora uniwersum (pojawiają się bodaj tylko trzy znane z innych tomów postacie, wszystkie trzy na moment).
------------------------------------------------------------
*To zresztą o tyle ciekawe, że „źli ludzie” zazwyczaj nie mieli u Cobena akurat tego rodzaju wycieniowania, mieli być ciekawi, ale jakoś tak nie bywali głębocy – tym razem są. Choć może rzeczywiście, konsekwentnie, w ich tyczy to tu w najmniejszym stopniu.