Charlotte Stein w „Grumpy & Sunshine" obiecuje pełną humoru i emocji opowieść o przeciwnościach, które przyciągają się z siłą huraganu. Czy te obietnice zostały spełnione?
Punktem wyjścia historii jest nietypowe zlecenie – ghostwriterka Mabel Willicker ma pomóc byłemu piłkarzowi Alfiemu Hardingowi spisać jego wspomnienia. On nie znosi mówić o sobie, ona jest uparta i uroczo chaotyczna. W teorii to idealny przepis na motyw "grumpy & sunshine", ale w praktyce wiele elementów tej relacji nie wybrzmiewa tak dobrze, jak powinno.
Dla mnie największym problemem jest niedopracowanie wątków. Piłkarska przeszłość Alfiego zostaje jedynie napomknięta, jakby autorka zapomniała, że to jeden z kluczowych elementów jego postaci. Motyw ghostwritingu również szybko schodzi na dalszy plan, ustępując miejsca dynamicznym, choć momentami absurdalnym dialogom. Jeśli liczyliście na wnikliwe studium relacji między pisarką a opornym sportowcem – niestety, tu tego brakuje.
Równie problematyczne są same postacie. Alfie ma być marudnym samotnikiem, ale w gruncie rzeczy nie jest ani wystarczająco oschły, ani przekonująco zraniony, by jego przemiana miała jakąkolwiek wagę. Mabel natomiast, zamiast uroczej i przenikliwej, częściej wydaje się po prostu irytująca. Ich interakcje bywają męczące, a budowanie chemii między bohaterami sprowadza się głównie do potknięć i niezręcznych sytuacji, które szybko ustępują miejsca nagłemu wybuchowi fizycznej namiętności.
Owszem, w "Grumpy & Sunshine" znajdziemy momenty humorystyczne, ale częściej wprawiały mnie one w zażenowanie niż w autentyczne rozbawienie. Dialogi bywają tu przegadane, a sytuacje, które miałyby budować napięcie, wypadają raczej dość chaotycznie. Styl Stein nie każdemu przypadnie do gustu – jest nieco poszatkowany, czasem wręcz niezgrabny, przez co trudno mi było wczuć się w pełni akcję.
Zakończenie natomiast to festiwal niedopracowania. Konflikt między bohaterami wydaje się wymuszony, a jego rozwiązanie przychodzi, ot tak, łatwo i szybko. To kolejny przykład na to, że Stein miała pomysł na intrygujący punkt wyjścia, ale czegoś zabrakło… Może konsekwencji w prowadzeniu historii.
Nie można jednak odmówić tej książce pewnych zalet. Motyw plus-size bohaterki jest zdecydowanie na plus – wciąż rzadko spotyka się w romansach protagonistki, które odbiegają od hollywoodzkiego ideału. Fajnym akcentem są też wstawki w postaci tweetów, artykułów i fragmentów książki, choć nie zawsze mają one rzeczywisty wpływ na fabułę.
Podsumowując „Grumpy & Sunshine" to książka, która mogła być fantastycznym romansem z nutą humoru, ale finalnie sprawia wrażenie niedopracowanej. Niestety, mimo dobrze zapowiadającego się konceptu, książka pozostawia sporo do życzenia, a jej potencjał wydaje się niewykorzystany. Owszem jest lekka i do przeczytania w jeden wieczór, więc jeśli szukacie czegoś mało wymagającego i nie przeszkadzają Wam niedociągnięcia, możecie spędzić z nią miły czas. Jednak dla tych z Was, którzy szukają kompletnej historii i czegoś więcej, może być to rozczarowanie 🌤️.
Dziękuję za zaufanie i egzemplarz do recenzji od @wydawnictwopapieroweserca (współpraca reklamowa) 🩷.