Rzeczom imion nadawanie...
Historii powracanie...
Pytań namnażanie – czy tak było, czy nie było? I w ogóle, co to jest przeszłość skoro zostało tu i teraz i te skorupy stare sprzed kilku wieków. Stare i brzydkie, zniszczone przez czas, milion rąk i wytarte milionem spojrzeń.
Jest dwuzłotowa moneta – nawet dwie. Okaz muzealny. Prezent od wujka, zawiadowcy pociągów.
„To brak bywa bogactwem, które się rzuca w oczy. Zwłaszcza, gdy ocaleje wymowny fragment”. Czasem można odnieść wrażenie, że „(...) przeszłość to jest taki czas, w którym wszystko szlo lepiej: i produkcja, i sprzedaż, i interesy w ogóle.” Ludzie nie znosili teraźniejszości. Pokładali nadzieję w przyszłości. Jednak młodsi rocznikiem urodzenia ukorzeniali się w teraźniejszości, pozostawali nieufni przyszłości i tego jutra, które nadejdzie.
„Wielcy ludzie przeszłości powiedzieli wszystko tak doskonale, że nie pozostawili nam nic do powiedzenia. Nic do zrobienia. Nic nowego. Nic”.
Trzymasz pamiątki przeszłości. Świat wypełniają śmietniki pamięci. Zachwyt minionym, jakby „całe bogactwo, cały przepych, cały wdzięk świata tkwił w przeszłości.” I zastanawiasz się, czy to czas na grzebanie w łachach historii? Cudzej zwłaszcza, bo cudza ciekawsza i bogatsza treścią aniżeli własna. Własna to raz lepsza, raz gorsza, a czasem taka, że chciałoby się ją przespać, zapomnieć, zniknąć z niej, by wrócić teraz. Taka dziura niczego i nikogo.
„Czytam to, o czym już mało pamiętam, po latach, po sobie uczę się od nowa tamtej archeologii, która – jak każda – i ta z ziemi, i ta ze słów – osypuj się wciąż nowym piaskiem. W nas, na nas. I odwracam kartki, jakbym odwracał siebie. Tamtego. Co też pamiętał jakieś przeszłe, minione. Kto tu dla kogo był archeologiem? Kto dla kogo – dowodem na byłe? A byłe to żywe?”
Rozczarowanie, a może niewiara? W przeszłość, bo przecież jej tak naprawdę nie ma i nigdy nie było. Niczego, co by można powąchać, co by mogło zaboleć, co by rozkwitało i więdło. To tylko taka umowa społeczna, dla świętego spokoju, by uczeni w piśmie mieli dowód na ciągłość, trwanie, wynikanie, przenikanie. Taka gra. Gra w pobite garnki, pobite szklanki. W pobite karty przeszłości, które rozsypały się na planszy, jak odłamki porcelany. I ktoś je zamiótł i wyrzucił i grał dalej.
„Nieświadomy strach przed trywialną, bezduszną, zakurzoną nicością. To jak glina, wyschnięty muł, który teraz kruszeje. Rozpada się na brzydkie skorupy. To przeciąg historii, w którym można się unieść, jak kurz, przefrunąć, przeniknąć, osiąść na rzeczach zastanych. Codziennych. Zwykłych. A przez to solidnych i wiecznych. Skorupy zostają. Poruszają się czasem w głębi ziemi.”
„Cukiernica Pani Kirsch” przypomina oglądanie wraz z Czasem albumów zdjęć w barwie sepii. Pochyleni nad reliktami tego, co było, tego, co stanowi pamiątkę czegoś lub wspomnienie kogoś.
Podpis przeszłości.
Ta recenzja „Cukiernicy...” powstała ze zlepku myśli, czasem chaotycznych, czasem nawet dla mnie niezrozumiałych. Dlatego spisywałam je. Jednak opowiadania Pana Liskowackiego są przegadane. Zbyt dużo tu nawiązań od jednej rzeczy do następnej, potem do jeszcze jakiejś kolejnej, czasem nieistotnej. Każda rzecz, która należy do czasów minionych ma swoje „drzewo genealogiczne” ludzkich domów, rąk, czy oczu i przeszłość różnych biegów lat, różnych wydarzeń, tragedii i łez. Te rupiecie zostały, ich właściciele nieznani odeszli. I choć zamysł tej książki jest genialny, to jednak spalił nieco na panewce. Utoną w słowach, historiach i czasie. Szkoda.
#agaKUSIczyta