Audrey Coltrane od dziecka kocha samoloty. Nie wyobraża sobie życia bez latania. Jej największym marzeniem jest odkupienie i prowadzenie lokalnego lotniska. Kiedy widzi ogłoszenie o naborze na instruktorów, zgłasza się bez wahania. Wraz z trzema innymi dziewczynami trafia na Hawaje, gdzie szkoli pilotów.
Na wyspie poznaje porucznika Jamesa Harta. Oboje są sobą zaintrygowani, jednak ustalają zdecydowanie, że mogą się jedynie przyjaźnić. James od zawsze marzył o lataniu, o pracy w wojsku. Audrey, ku przerażeniu własnej matki, nie szuka męża, jest pewna, że doskonale w życiu może poradzić sobie sama. Ma dość proszonych herbatek i innych przyjęć organizowanych przez matkę i jej troski, by córki poznały odpowiednich kawalerów.
Życie na wyspie toczy się w spokojnym, nieco wakacyjnym rytmie. Dni oprócz lotów szkoleniowych osoby pracujące w bazach wojskowych wypełniają odpoczynkiem na plaży, spotkaniami z przyjaciółki, imprezami… Wszystko jednak zmienia się 7 grudnia 1941 roku, kiedy Japonia atakuje Pearl Harbor, a wojna tocząca się do tej pory w dalekiej Europie, dotyka po raz pierwszy bezpośrednio Amerykanów.
Po przeżyciach na wyspie Audrey wraca do domu i w końcu dołącza do tworzonych właśnie Kobiecych Sił Powietrznych.
Podeszłam do tej książki ostrożnie, z myślą, że pewnie mi się nie spodoba. I na początku faktycznie byłam na nie. Zaczęło się tak, jak się spodziewałam. Plaże, flirty, randki… Na szczęście to był tylko początek. Potem było już znacznie lepiej.
Historia Audrey toczy się dość łagodnie. Towarzyszymy jej w lotach szkoleniach, obserwujemy jej nowe przyjaźnie, jej uczucia… Jej relacja z Jamesem została zaplanowana tak samo. Nie zaczyna się gorącym romansem, wręcz przeciwnie. Ale mimo to, albo raczej dzięki temu, doskonale czuć napięcie, emocje między tą dwójką, do których absolutnie nie chcą się przyznać, co tylko wzmaga ciekawość czytelnika. Lubię takie wątki miłosne, kreowane z wyczuciem, z mocnym akcentem na emocje, rozwijające się powoli. Jednak wątek miłosny nie stanowi największej części powieści.
„Dziewczyny w przestworzach” to przede wszystkim historia samej Audrey i innych kobiet latających dla Kobiecych Sił Powietrznych. Siadających za sterami samolotów bojowych, sprawdzających ich sprawność po naprawach, dostarczających w kolejne miejsca w Stanach. Za sterami, które do tej pory dostępne były jedynie dla mężczyzn, ale ci teraz przez armię są kierowani przede wszystkim do Europy.
Jeśli spodziewacie się wojny, w końcu powieść zaczyna się w 1941 roku, to jej tutaj zbyt wiele nie znajdziecie. Najbardziej wojenny fragment to atak na Pearl Harbor. I co dziwnie, to dla mnie kolejny plus tej książki. Normalnie byłabym zawiedziona, jednak wiemy, że książki wojenne pisane przez amerykańskich pisarzy wypadają różnie. Dlatego naprawdę doceniam, że Noelle Salazar nie udaje, że napisze doskonałą powieść o II wojnie światowej. Skupia się przede wszystkim na tym, co dzieje się w Stanach, na tym, co dla niej znane, łatwiejsze do wyobrażenia. Wojna, owszem, toczy się cały czas w tle, ma wpływ na życie bohaterek, ale nie obserwujemy jej tu i teraz, jest jedynie przez nie wspominana.
Gdybym w dalszej części miała się do czegoś przyczepić, byłby to jeden krótki zgrzyt w kreacji głównej bohaterki. Przez całą powieść Audrey twardo stąpa po ziemi, jednak na moment przestaje myśleć logicznie. Nie będę spojlerować, ale jeśli już czytaliście „Dziewczyny w przestworzach”, powiem tylko, że mam na myśli historię z listami. Według mnie bardzo oczywistą, jednoznaczną. A może… stało się tak właśnie dlatego, że bohaterka jest Amerykanką, nie rozumie tego, co dzieje się w Europie… Niemniej byłam w tamtym momencie mocno zirytowana.
Poza tym naprawdę podobała mi się ta powieść. Jeśli lubicie książki osadzone w przeszłości, ale przytłaczają was mocne historie wojenne, a do tego macie ochotę na fajny, delikatny wątek miłosny – bardzo Wam ten tytuł polecam.