Resocjalizacja to, jak twierdzi Wikipedia, proces modyfikacji osobowości jednostki społecznej w celu przystosowania jej do życia w danej zbiorowości, a w węższym rozumieniu w społeczeństwie. Polega on na tym, iż poprzez odpowiednie zabiegi kształtuje się u tej jednostki normy społeczne i wartości, których nie miała ona możliwości przyswoić wcześniej w trakcie socjalizacji.
W każdym społeczeństwie istnieją odpowiednie instytucje, dzięki którym może odbywać się resocjalizacja. Funkcję osób dokonujących resocjalizacji mogą pełnić zarówno szamani, księża, pedagodzy jak i psychologowie.
Jednak, z tego, co pamiętam z wykładów, jest to bardzo uproszczona definicja. Tak naprawdę resocjalizacja może mieć najróżniejsze formy. Czy jednak można za nią uznać wszelkie działania, nawet te nielegalne, które mają jednak na celu odnalezienie złoczyńcy działającego na szkodę całego miasteczka (szczególnie dzieci)? Czy dobrym tego wytłumaczeniem jest fakt, że złoczyńca posługuje się magią? Co ma zrobić mężczyzna, za jedyną osłonę mający magiczne tatuaże i jedno jedyne zaklęcie, a jego szefowa traktuje go jak „drewnianą kukłę”? Odpowiedzi na te, i inne, pytania znajdziecie w czasie lektury powieści Harry’ego Connolly’ego – Dziecię ognia.
Ray Lilly jest byłym więźniem i złodziejem samochodów. Jego ostatnia sprawa o popełnienie morderstwa jakimś cudem została zakończona jeszcze nim się rozpoczęła. Wszystko z powodu ludzi należących do Towarzystwa Dwudziestu Pałaców. Od tamtej pory pracuje dla jednej z ich magicznych zabójczyń – Annalise, która darzy go ogromną nienawiścią i tylko rozkaz jej przełożonych, trzyma w ryzach jej chęć mordu na Ray’u.
Oboje zostają wysłani do Hammer Bay, z którego bije źródło złowrogiej magii na straży, którego stoi nie tylko Drapieżca, ale także całe miasteczko (chociaż nie do końca mają o tym pojęcie). Co łączy istotę z równoległego świata z dziećmi stającymi w płomieniach bez żadnej przyczyny? Tego Ray będzie musiał się dowiedzieć.
Uwielbiam powieści urban fantasy i raczej nie mogę powiedzieć, aby do tej pory trafiła na jakąś historię z tego gatunku, która nie przypadłaby mi do gustu. Jednak z Dziecięciem ognia mam nie lada zagwozdkę. Z jednej strony książka jest naprawdę ciekawa i wciągająca, ale z drugiej – czegoś mi w niej brakowało. Duża odpowiedzialność za taki stan rzeczy, ponosi kreacja głównego bohatera, który od samego początku wywoływał u mnie nie lada konsternację. Ray Lilly w ogóle nie pasuje do ogólnie przyjętego schematu męskich bohaterów urban fantasy, przede wszystkim, dlatego że nie dąży do celu „po trupach”. W jego przypadku jest wręcz odwrotnie, stara się robić wszystko, aby szkody zarówno w ludziach jak i miejscach oraz rzeczach, były jak najmniejsze. Naprawdę nie bardzo mi to pasowało, zwłaszcza, że Conolly od samego początku (co jakiś czas to powtarzając) dość mocno podkreślał, że protagonista swoje za uszami ma.
Jeżeli chodzi o fabułę i akcję, to „fajerwerków” tu również nie znalazłam. Sam początek historii jest ciężki do przebrnięcia zwłaszcza, że nie mam w nim żadnego punktu zaczepienia, który przykułby uwagę i pobudził ciekawość. Tempo akcji… jest raczej nie stabilne. Autor, co prawda, uraczył czytelników kilkoma sytuacjami, w których wszystko znacząco przyspiesza i to w dość niespodziewany sposób. Niestety wszystko kończy się równie szybko jak się zaczęło, po czym ponownie wraca do monotonnego „parcia” naprzód.
Wszystko zaczyna się zmieniać po dotarciu go, gdzieś tak ¾ powieści. Akcja wskakuje na dość szybkie obroty i pozostaje w takim stanie, aż do samego końca. Można spokojnie powiedzieć, że od tego momentu, Connolly zaczął wodzić nas za nos na każdym kroku. Przewracanie kolejnych stron stało się niczym jazda po drodze pełnej strych zakrętów, za którymi nie wiadomo, co czeka. To w dużej mierze niweluje wszelkie poprzednie niedostatki tak bardzo „uwierające” mnie w trakcie lektury.
Jedyną rzeczą, a właściwie to wątkiem, który intrygował mnie od początku do końca, była relacja pomiędzy Ray’em i Annalise. Nie znajdziemy w niej, bowiem żadnego zalążka nadciągającego romansu. Jest wręcz odwrotnie, pomiędzy tą dwójką aż iskrzy od wrogości… nie to raczej za łagodne określenie… oboje pałają do siebie nienawiścią zahaczającą wręcz o chęć mordu (ze strony Annalise). Z biegiem jednak fabuły możemy obserwować niewielkie zmiany zachodzące w tym układzie, co byłoby naprawdę świetną sprawą gdyby nie zbycie przez autora wyjaśnienia genezy zaistnienia takiej wrogości. Jak dla mnie Connolly zrobił to, dosłownie, po łebkach i bez większego zagłębiania się w temat.
Jak więc łatwo zauważyć, Dziecię ognia nie jest ani lekturą złą, ani też dobrą. Jak dla mnie plasuje się gdzieś tak po środku i nawet samo zakończenie nie daje żadnej nadziei na wydźwignięcie tej serii, chociaż ciut wyżej. Dlatego, nie mam zamiaru jej polecać, czy też odradzać. Sami zdecydujcie.