Po raz pierwszy spotykam się z twórczością Zenona Piotrowicza. Szczerze mówiąc niezbyt duża to twórczość bo składa się z krótkiego tomu miniatur prozatorskich. Osiemdziesiąt stron można przeczytać w kilka godzin. Czytanie ułatwia wielkość czcionki, idealna na wiosenne poranki. Właśnie o tej porze dnia czytałem „Dwunastu apostołów samotności”. Aby naładować baterie życia dobrą literaturą.
Tym razem udało się. Zenon Piotrowicz podarował Czytelnikom ciekawą, bezkompromisową lekturę osadzoną w realiach dwudziestego pierwszego wieku. Niedawno, niedaleko. Tuż za rogiem.
Jest to obraz współczesnego Polaka, uwikłanego w sieć rozmaitych spraw. Tych godnych uwagi i tych całkiem małych. Rano lub wieczorem. Przy zapalonym świetle lub w cieniu firanek. Nie ma imienia, to znaczy: każdy może być bohaterem tych króciutkich opowieści. A może nie jeden, tylko jest ich dwunastu; tylu, ile opowiadań? Tylu ile miesięcy w roku. Można założyć, że każde opowiadanie jest przeznaczone na kolejny miesiąc. Tak aby „Dwunastu apostołów …” towarzyszyło nam przez cały rok. Oczywiście – każdy przeczyta w takim tempie jaki mu odpowiada. Tutaj tylko mówię o skojarzeniu.
Jest jeszcze inne powiązanie. Wyrażenie „apostołowie” kojarzy się oczywiście z uczniem Jezusa. Bardzo długo zastanawiałem się nad pojęciem zapisanym w tytule. Kim są ci apostołowie samotności? W Nowym Testamencie uczniowie Jezusa głosili Dobro. A Zenon Piotrowicz jest admiratorem alienacji? Owszem, już po przeczytaniu dwóch, trzech miniatur można dojść do takiego wniosku. Trudno mi sobie wyobrazić ( 50 książek rocznie!) ale nawet stosunek płciowy na kartach książki Piotrowicza odbywa się w milczeniu. Co ja mówię! - krzyk jednego z apostołów milczenia to włączony capslock na klawiaturze komputera. Czyli tak naprawdę krzyk w wykonaniu Piotrowicza to cisza, pustka. Przejmujący jest obraz podpisywania umowy między klientem a niedoprecyzowaną korporacją. Wszystko jakby w biegu, jakby w ciszy. Kilka zdań rzuconych w przestrzeń – to wszystko na co stać człowieka z wyższym wykształceniem? Ale jeszcze bardziej dojmujące jest to co przeczytamy w jednym z kolejnych powiastek. Apostoł – pacjent jest tylko numerem z karty chorobowej. Nikogo nie obchodzi kto jest tym pacjentem, jakim jest człowiekiem. Jakie ma pasje, rozterki życiowe. A dla samego pacjenta ważne jest że … żyje. Że przeżył.
Wszyscy bohaterowie „Dwunastu apostołów …” są na jakiś sposób samotni. Są jakby wyalienowani ze społeczeństwa, pozbawieni dalszego rozwoju. Zapamiętam na dłużej opowieść „Historia pewnej miłości”, gdzie głównym bohaterem jest … karaluch. Zamieszkał on w mieszkaniu kobiety swych marzeń. Spędzał z nią całe dnie i noce. W ukryciu. Aż odważył się podejść tak blisko, żeby go zobaczyła. Można to opowiadanie potraktować jako przenośnię. Tym karaluchem jest zapewne nieśmiały, wycofany mężczyzna. Ma on naturę romantyka, a jednocześnie neurotyka. Podobną tematykę Piotrowicz porusza w „Zakochanym kundlu”. Tym razem mężczyzna przedstawiony jest jako pies przywiązany do budy krótkim łańcuchem. Widać w tej opowieści elementy sadystyczne i masochistyczne. Ale i tu pies – mężczyzna posiada cechy neurotyczne. A jego „związek” z panią jest jak najbardziej toksyczny.
Obraz świata który prezentuje Piotrowicz nie jest sympatyczny. Brak nowych przestrzeni. Szczątkowa radość. Nie czuć nic, gdy idziesz. A korytarz, którym idziesz wydaje się nieskończony. Patrzeć w oczy, i nie widzieć. Flashback, oświetlające światło. A jednocześnie strzał w kolano. Tak żyjemy, my ludzie XXI wieku? Jeżeli tak, smutny to obraz. Nie ma nic pozytywnego w żadnym opowiadaniu. No, może w „Akcie ostatnim” przebłyskuje diament przez popiół. Ostatnia scena tegoż opowiadania rozbrzmiewa optymizmem, chociaż tematem tej powiastki jest przecież śmierć. Ale jakby się zastanowić: czyżby Piotrowicz sugerował iż człowiek dopiero po śmierci zaczyna żyć pełnią życia? Można się zgodzić z tym stwierdzeniem, gdy jest się chrześcijaninem. A co z ateistami? Czy ateiści mają prawo myśleć że ich życie, tu na ziemi, to tylko przygrywka do tego prawdziwego życia. Zapędziłem się w rozważaniach, ale tak już jest. Tak już jest, że dobra lektura wyzwala myśli, które płyną swobodnie jak chmury po niebie. Niewykluczone, że czytelnik znajdzie w „Dwunastu apostołach …” zdania, które staną się cytatem. Ja wybrałem takie oto zdanie:
Żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku. W dzisiejszych czasach nie musisz się odzywać, żeby cokolwiek powiedzieć. Wystarczy jeden klawisz, byś został usłyszany przez innych milczących rozmówców. Dwa wyrazy wyryte na niewielkim, plastikowym klocku, mogą sprawić, że z człowieka uchodzi stres i złe emocje. ( Caps Lock ciszy)
Dodajmy do tego takie oto pojedyncze zdanie: „Każdy potrzebuje miłości albo chociaż jej substytutu. ( Łańcuch przeznaczenia); to bardzo ważne zdanie dla kontekstu całego tomiku opowiadań. Już dużo mówiłem o samotności przedstawionej w „Dwunastu apostołach ..”, i to zdanie jest doskonałym przykładem opowiedzenia o samotności bez użycia słowa „samotność”. Takich zdań jest o wiele więcej.
„Dwunastu apostołów samotności” Zenona Piotrowicza czyta się gładko, bez żadnych przystanków. Można uczyć się od Piotrowicza układania zdań; ale nie tylko zdań. Bardzo istotne jest napięcie emocjonalne ukryte między wersami opowiadań. To buduje całą opowieść. Autor wie o czym pisze, być może to co czytamy w jego opowieściach, przeżył sam ( tak myślę przede wszystkim o „Historii pewnej miłości”)? I to jest podstawowy atut „Dwunastu apostołów …” Szczerość i lojalność wobec Czytelnika. Nie ma czczej gadaniny, jest przykra, momentami nawet przygnębiająca wizja świata dwudziestego pierwszego wieku. Jest dobra literatura wydana w niszowym wydawnictwie.