Dokładnie cztery dni temu Wydawnictwo NieZwykłe rencyma Ewy Pirce oddało w użytkowanie swoim czytelniczkom ciąg dalszy dramatycznych losów rozmemłanego wojaka i rozgrzanej do czerwoności pielęgniarki, którą on mniej lub bardziej nazywa "swoją". Oprawę ma ta książka tak smętną i grobową, że patrząc na nią zastanawiałam się, kto zginął. Oraz mimo tego, że grozi i mrozi - zawiewa z niej nudą. Wierzcie lub nie, nim akcja rozwinęła się w taką bardziej ekscytującą - przysnęłam z dobrych tuzin razy. A przecież, gdzie by nie spojrzeć, cykl zbiera same najwyższe noty. Ochom i achom różnym nie ma końca - że piękna, śliczna, że wzrusza do łez.
Mnie jednakowoż pierwsze co się ciśnie jako komentarz to to, że Niemiec jak sprzedawał samochód też płakał. Ze śmiechu. Następne słowo to "żałosny". Żałosny jest Remsey, który kozaczy przy amatorach, lecz w konfrontacji z godnym swoich umiejętności przeciwnikiem wymięka całkowicie, a jego sposób na życie to: a) uwalić się w trupa, b) schować głowę w piasek. Remsey może twardzielem kiedyś był, ale teraz to mentalny kastrat. "Jestem żałosnym, głupim osłem" mówi. Cóż, w tym kontekście jest żałosny niejako podwójnie. Żałośnie jako heroina wypada krańcowo nierozumna Jess. To, co wyprawia w szpitalu i w dokach zostawię bez komentarza, bo prosi się o osobny turnus na oddziale zamkniętym. Z całej tej plejady pożal się Boże, bohaterów, tylko Alex wzbudził mój szacunek i zastanawiam się, czy nie zapoznać się z nim jakoś bliżej. Pozostali zaś... Brak słów. Brak mi też słów - przynajmniej tych kulturalnych - by wyrazić się o opracowaniu redakcyjnym książki. A gdy patrzę na efekt końcowy pracy trzech (!!!) korektorów, to wierzyć mi się nie chce, by któryś z nich zastanowił się nad tym co robi.
Wygląda na to, że mój polski i ich polski to jednakowoż dwa różne polskie.
Błędy stylistyczne i gramatyczne, językowe dziwadełka biją po oczach, podobnie jak wspominane już w tomie pierwszym stopniowanie przymiotników. Poza tym, wygląda na to, że dla wydawnictwa NieZwykłe brakująca środkowa kropka w wielokropku to stan permanentny.
Nie podoba mi się ten efekt z całej siły i wydawnictwo NieZwykłe ma za to u mnie grubą krechę. Ostatnim gwoździem do tej trumny jest żałośnie prosty i ubogi styl pisania Ewy Pirce. Po autorce, która ma już na koncie kilka poczytnych książek oczekuję czegoś więcej, niż głupiutka, sensacyjno-romansowa historyjka w trzech aktach i warsztatu pensjonarki. Tym bardziej, że Ewa Pirce własnoręcznie literacką poprzeczkę ustawiła sobie bardzo wysoko. Już na bazie tomu pierwszego wyraziłam zdanie, że Ewa Pirce nie do końca rozeznaje się w specyfice i niuansach literatury wojskowo-szpiegowskiej. Nie zmieniam zdania. Czuć, że nie odrobiła lekcji i jest nieprzygotowana. Wątek zdradziecko-sensacyjny jest tak boleśnie infantylny, że dla każdego, kto choć raz zetknął się z MacLeanem czy Flemingiem - wręcz trywialny. Gdy dodać jeszcze tanie wątki melodramatyczne oraz stopień nawarstwienia i skomplikowania akcji na poziomie 0,5 (Serio. Miejscami naprawdę chciałam się znieczulić) - "Dopóki nie zajdzie słońce" część druga to kolejne pseudo-dorosłe farmazony dla nastoletnich podfruwajek, ekscytujących się "niegrzecznymi" książkami dla dorastających panienek.
Podsumowując: "Dopóki nie zajdzie słońce" t.2 nie jest ani tak rewelacyjne, ani tak wspaniałe na jakie wygląda. Apetyczny motyw przewodni i ciekawie rozpisana akcja tylko w znikomym stopniu równoważą wady i niedociągnięcia. Nie popisało się ani wydawnictwo, ani sama Ewa Pirce.
Dla mnie "Dopóki nie zajdzie słońce" to bardzo przeciętna książka z rodzaju "może być", czytana dwa razy w życiu: pierwszy i ostatni.